
Trudna francuska miłość, czyli Paryż frustrujący
Są takie miasta, gdzie od pierwszej chwili pobytu czujesz się jak u siebie. Ujmuje cię atmosfera, klimat, ludzie, architektura. Myślisz sobie: „Tak, mógłbym rzucić wszystko i zamieszkać tu choćby zaraz”. Takim miastem z całą pewnością nie jest Paryż.
Nasz stosunek do Paryża jest mniej więcej taki sam jak Monty Brogana do Nowego Jorku w jego słynnym monologu z filmu „25. Godzina” (swoją drogą, gorąco polecamy każdemu, kto jeszcze nie oglądał).
W Paryżu irytowało nas wiele rzeczy:
1. Tłumy zblazowanych amerykańskich turystów, dla których stolica Francji jest kolejnym obowiązkowym punktem żelaznej objazdowej trasy między Londynem a Rzymem.
2. Jeszcze większe tłumy namolnych murzynów stojących pod KAŻDĄ choć trochę zabytkową budowlą w obowiązkowych workowatych dżinsach i taniej skórzanej kurtce noszonej niezależnie od pory roku. Tysiące murzynów z setkami tysięcy miniaturowych wież Eiffla w formie breloczków i wisiorków, które tylko czekają na nowego właściciela. I jeszcze pół biedy, gdyby cię kulturalni zachęcali swoim murzyńskim, ledwie zrozumiałym mesjesilwuple. I nawet pół biedy, gdyby w reakcji na twoje przyspieszenie kroku biegli za tobą 5-10 metrów i krzyczeli. Nie, oni ci zakładają te swoje brandzoletki na przegub dłoni i chcą 1-5 euro (zależnie od punktu miasta).
3. Grasujące nad Sekwaną Rumunki i ich żenujące próby okradzenia Cię metodą: „Przepraszam, czy to Pan zgubił to 10 euro?”.
4. Drożyzna w sklepach w centrum. Myślisz, że w Norwegii ceny są z kosmosu? Spróbuj kupić minerałkę pod wieżą Eiffla. Tylko te bagiety wszyscy mają po 99 centaków. Ale umówmy się, nie da się wytrzymać tygodnia na samym pieczywie.
5. Rozwodnione grzane wino na Champs-Élysées podczas jarmarku świątecznego.
6. Kilometrowe kolejki na wieżę Eiffla i do Luwru, w którym zwiedzanie przypomina taśmę produkcyjną. Byle zaliczyć Nike z Samotraki, Wenus i Mona Lizę…
7. Gburowatość Francuzów, którzy – choć przecież widzą ten Twój przaśny słowiański ryj i słyszą Twój niezbyt frankofoński akcent, ani trochę nie starają ci się pomóc pytani o drogę. Idę o zakład, że pewnie specjalnie napierdalają jeszcze szybciej, byleś tylko nie zrozumiał nawet pojedynczego słowa z wyjątkiem nazwy stacji metra, na której jesteś i punktu, do którego chcesz się dostać
8. Ale akurat gburowatość francuskich kelnerów jest fajna. "Smakowało Państwu? Może deser, może jeszcze winka, może podetrzeć pupcię?" z firmowym uśmiechem numer 5. Zabijanie się o kilka złotych napiwku z taką radością, jakby praca kelnera była spełnieniem marzeń. We Francji tak nie ma, bo w przeciwieństwie do Polski tu zamiast dorabiających do stypendium studenciaków tym fachem zajmują się życiowo przegrani 50-60 letni starcy odliczający lata do emerytury. Z doświadczenia życiowego właśnie wynika ich zblazowanie, rezygnacja, a nawet pewna agresja w stosunku do klientów. Bo kto z nich 30 lat temu zaczynając pracę w zawodzie myślał sobie, że będzie to fach na stałe, do końca ich życia? A tak ich zachowanie jest jak najbardziej naturalne i nawet mi odpowiada. Aczkolwiek zawsze w takich sytuacjach mam wrażenie, że moja rozmowa z kelnerem wygląda mniej więcej tak:
Choć Francuzom ciągle daleko do czeskich kelnerów, których brak uprzejmości jest wręcz podręcznikowy, a nawet…przewodnikowy (pyszny żart, panie Strasburger!) Ale akurat w tym przypadku to prawda – im dalej od ścisłego centrum Pragi, tym bardziej oschli kelnerzy, im bardziej oschli kelnerzy tym bardziej lokalna klientela, im bardziej lokalna klientela tym lepsze ceny, smaczniejsze piwo i lepsza kuchnia. Dlatego warto chyba przecierpieć tę drobną niedogodność w Pradze, w imię, jak to mówią, "wyższego dobra".
9. Groteskowy Montmartre, gdzie setki domorosłych artystów tworzy swoje wtórne bohomazy, podziwiane przez tłum zahipnotyzowanych lemingów nie mających pojęcia o sztuce. Po kontemplacji dzieła można wstąpić do jednej z nieprzyzwoicie drogich kafejek na karafkę nieprzyzwoicie drogiego wina domowego (które najczęściej jest zlewkami z tego, co poprzedni klienci zostawili w kieliszkach). A już najlepiej, jak to będzie ta knajpa, gdzie kręcili „Amelię”, tylko że tam zawsze tłok. W końcu znajdujesz wolny stoliczek, podchodzi kelner, w tym samym czasie twoja dziewczyna robi ci zdjęcie. Widzisz tylko kręcącego głową kelnera i już cię tam nie ma, bo zachowujesz się jak prawdziwy Polaczek.
10. Pere Lachaise i zabawa w poszukiwanie grobów.
„Cześć Wam! Szukamy Hemingwaya, ale chyba się zgubiliśmy. Nie wiecie, jak do niego trafić?”
„Jasne, właśnie stamtąd wracamy. Idziecie dwa kwartały prosto, mijacie Jima Morrisona i Oscara Wilde, potem w prawo, w drugiej alejce w lewo i już go macie”
„Dzięki”
„Spoko! A nie widzieliście gdzieś Edith Piaf? Podobno jest gdzieś w tych okolicach”
Najbardziej znany cmentarz świata wygląda jak tor przeszkód połączony z łamigłówką. Zadaniem poszczególnych graczy zaopatrzonych w mapy jest zdobycie jak największej liczby fragów, które znajdują się przy grobach znanych i uznanych na całym świecie sztywnych celebrytów. A jeśli jesteś mało rozgarnięty, nie martw się – w środku cmentarza czekają na ciebie biali pobratymcy murzynów, którzy czekają na ciebie ze swoimi brandzoletkami na zewnątrz. Z wyglądu – bezrobotni absolwenci filozofii, niedogoleni fani Serge’a i Jane Birkin, wychowani na Prouście i Baudellairze nałogowi palacze Galluioses Blondes w obowiązkowych golfach. Spacerując nie da się ich dojrzeć, giną w cmentarnej mgle. Wystarczy jednak jeden twój niepewny krok, mały moment zawahania, by spod ziemi pojawił się twój anioł stróż, który za drobną opłatą zaprowadzi cię do Serge’a, Morrisona i gdzie tylko chcesz.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że gdy jesteś w Paryżu po raz pierwszy…sam robisz większość tych rzeczy, które po czasie tak cię irytują. Biegasz więc jak głupi z mapą cmentarza polując na celebryckie mogiły i wymieniając wskazówki z innymi „turystami”, pozujesz do zdjęcia w ameliowej kawiarni, zachwycasz się obrazkami malowanymi na żywo na Montmartre, chłonąc artystowski klimat tej dzielnicy.
Bo to nie jest tak, że Paryż nam się nie podoba – sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Teoretycznie jest to miasto idealnie skrojone pod turystę i jego potrzeby – na każdym kroku pałac, muzeum, rząd zabytkowych kamienic i z tego punktu widzenia polecam to miasto każdemu, bo zobaczyć to trzeba. I ocenić. Z drugiej strony to skrojenie pod turystę bardzo szybko zaczyna irytować i wpływa na ogólny, niezbyt przychylny klimat tego miasta. Paryż proponuje ci bowiem nową wersję „Umowy społecznej” dla turystów (swoją drogą, trumnę autora oryginalnej „US” znajdziecie w Panteonie).
Gdziekolwiek jesteśmy, lubimy wychodzić poza turystyczne atrakcje, szukać, choćby pobieżnie, prawdziwego życia, prawdziwych ludzi. W Paryżu nam się nie udało, bo tu wszystko jest dla turystów, pod turystów, a nawet jeśli z turystami nie ma wiele wspólnego, to ich zmasowana obecność i tak nadaje ww. miejscu wybitnie turystyczny charakter. Z tego punktu widzenia Paryż odbieramy jako wielki skansen.
To zapewne dlatego Amerykanie czują się tu jak ryba w wodzie, bo Paryż to taki Disneyland razy tysiąc. Atrakcja goni atrakcję i jeszcze trochę. I każdą z tych atrakcji warto zobaczyć. Mnie Mariusza najbardziej ujęło Musée d'Orsay z imponującą kolekcją obrazów, głównie impresjonistów. I choć moja małżonka mogła się najeść przeze mnie trochę wstydu (Whistler’s Mother!!!), to trudno – najwyraźniej tak reaguję na wysokiej klasy sztukę.
I choć fukałem na Luwr, wizytę w najsłynniejszym muzeum świata też rekomenduję – pod warunkiem, że będzie to dzień powszedni, a pod słynną piramidą ustawicie się najlepiej przed otwarciem muzeum. W tym wypadku zasada „The more, the merrier” nie ma niestety zastosowania. Tak sobie też myślę, że warto rozłożyć zwiedzanie Luwru na 2 dni, bo taka dawka sztuki (a z mojej perspektywy kompletnego laika warto zobaczyć wszystko) na raz to może być za dużo.
I warto jeszcze iść na Ile Saint-Louis i Ile de la Cite, choćby po to, żeby zdziwić się, jak mała jest w rzeczywistości ta mityczna katedra w Notre-Dame w porównaniu do naszych wyobrażeń (choć małe jest w tym wypadku przepiękne). I warto usiąść w parku za katedrą i napić się wina, oglądając malownicze łuki kościoła. Tu kolejna dygresja: Też tak macie, że wyobrażając sobie jakiś budynek oczyma duszy widzicie nie wiadomo jakiego kolosa, po czym następuje zderzenie z rzeczywistością i spore rozczarowanie? Nam kilka razy tak się zdarzyło, np. z Białym Domem czy Torre Belem.
I warto też dla pięknej architektury poprzechadzać się Dzielnicą Łacińską i nieco pretensjonalną St-Germain (nie dajcie sobie wmówić komunistycznej propagandy Hansa Klossa o Placu Pigalle, najlepsze kasztany są na Placu Saint-Germain de Pres!), warto w końcu odwiedzić Montmartre (bazylika Sacre-Coeur z daleka i bliska zapiera dech w piersiach. Wewnątrz to już zupełnie inna historia).
I warto z pewnością zobaczyć futurystyczną La Defense z Grand Arche, który śmiało może służyć za wzór XX-wiecznej architektury. Nowy Łuk Triumfalny prezentuje się okazale, zadziwia symetria ze „starym” Łukiem, a 6-kilometrowy spacer Avenue Charles de Gaulle będzie obowiązkowym punktem naszej kolejnej wizyty w Paryżu.
No i bardzo podoba nam się paryskie metro – nie tylko ze względu na rozbudowaną siatkę połączeń, dzięki czemu w kilkanaście minut jesteś w stanie dotrzeć do dowolnego punktu Paryża. Z tego też powodu wszystkich posiadaczy aut przepychających się w korkach wzdłuż i wszerz stolicy Francji wypada nazwać z francuska – imbecylami.
I nawet na wieżę Eiffla warto odstać swoje, bo widoki są tego warte, a i na samej wieży można znaleźć coś ciekawego do roboty np. sala kinowa z prezentowanymi filmami, w których występował najsłynniejszy francuski zabytek.
Miejsc godnych polecenia jest oczywiście więcej, ale znajdziecie je w każdym przewodniku.
Słowacki wielkim poetą był, a Paryż jest najpiękniejszym miastem świata. Nawet jeśli to prawda, to z punktu widzenia kilkudniowego turysty i tak poczujesz w buzi niesmak. Słowo „komercja” straciło swój pejoratywny stosunek, odkąd skończyliśmy liceum i przestaliśmy słuchać grindcore’u, ale jest chyba najbliższe sedna przy opisywaniu Paryża. To miasto, które jest ogromną całodobową strefą turystyczną, a tubylców spotykasz głównie w metrze – nie wiesz kim są, gdzie jadą, co robią, bo pędzisz właśnie do kolejnego muzeum.
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!

2 komentarze
Pingback:
Pingback:
M
Fajny tekst. Mieszkajac ponad 20 lat w Paryzu bylam ciekawa wrazenia polskiego turysty. Opinie trafne i zabawne.
Pozdrawiam
Weekendowi
Dziękujemy i zapraszamy do lektury innych tekstów na blogu 😉