Zwiedzamy północną Albanię: Durres, Kruja, Velipoje i Szkodra
Durres to albański kurort, który momentami wygląda „europejsko”, Kruja pozytywnie nas zaskoczyła fajnym klimatem, a Velipoje to miejsce, które pewnie za kilka lat stanie się wakacyjnym hitem dla tysięcy europejskich plażowiczów. Północna część Albanii trochę starła fatalne wrażenia z tego kraju, jakie mieliśmy na początku.
Pierwsze śliwki robaczywki – tak chyba wypada podsumować nasze zetknięcie się z Albanią. Pierwsze wrażenia z wyprawy były zatrważające, krótka wizyta w Tiranie też nie mogła napawać optymizmem. Ale przynajmniej dowiedzieliśmy się czegoś o tym, co siedzi w albańskiej duszy. Choć ta wiedza także nie nastawiła nas jakoś szczególnie dobrze.
– Człowieku, nie jedźcie do Durres. Kiedyś tam było fajnie, ale potem deweloperzy wszystko spieprzyli – pamiętacie Eneę, naszego człowieka z Tirany? Tak, to znowu on. I powiem szczerze – jeśli nawet Albańczyk, który wychwalał nam pod niebiosa zalety Tirany odradza nam to miasto to znaczy, że koniecznie musimy tam pojechać. Tym bardziej, że jest po drodze.
Durres to główny albański kurort, oddalony jakieś 40 kilometrów od Tirany. To tutaj plażuje cała stolica, w sezonie z uwagi na niskie ceny jest też sporo Serbów i Włochów (są regularne połączenia promowe). Prowadzi do niego szeroka i prosta jak stół autostrada (Dziwicie się? To pomyślcie, jak bardzo ja się zdziwiłem), dzięki czemu z Tirany można spokojnie dojechać tu w 20 minut.
Durres to przyjemne miasto, momentami przypominające włoskie czy hiszpańskie kurorty – sporo tu fajnych barów i knajpek przy samej plaży, są fajne hotele. Z drugiej strony – miasto wydaje się ściśnięte do granic możliwości. Praktycznie całe nabrzeże ciągnące się kilometrami zostało bez ładu i składu chaotycznie zabudowane przez deweloperów, których „gargamele” sąsiadują z socjalistycznymi blokami.Podobnie jest z zabytkami – mają tu sporo rzymskich ruin, w tym największy na Bałkanach i całkiem dobrze zachowany amfiteatr, jednak bardzo bliskie sąsiedztwo budowlanych koszmarków sprawia, że fun ze zwiedzania jest mocno ograniczony.
Ale w październiku, gdy turystów brak, ten ścisk aż tak bardzo nie przeszkadza, choć podobno w sezonie, gdy nie ma gdzie wcisnąć szpilki, jest to ostatnie miejsce, w którym chciałoby się wypoczywać.
W pizzerii dostaniesz tylko piwo
Widać to było nawet po knajpach. Wieczorem trochę zgłodnieliśmy, a że obok hotelu była pizzeria, postanowiłem zamówić jedną na wynos. Gdy wszedłem do środka, kelner był równie mocno zaskoczony jak ja późniejszym przebiegiem rozmowy.
– Dzień dobry, czy mógłbym zobaczyć menu?
– Nie ma menu.
– No dobra, a jakie macie pizze?
– Po sezonie nie robimy pizzy.
– No dobrze, a co macie do jedzenia.
– Mamy tylko piwo.
Mały falstart, który jednak nie zatarł pierwszego pozytywnego wrażenia…
Źródło: Albania-hotel.com. Nasza noclegownia w Durres
Wczesne niedzielne popołudnie, słońce świeci, temperatura w okolicach 20 stopni, w Polsce zimno pada, post na Facebooku zamieszczony, więc gula znajomym zdążyła już skoczyć, a nasz hotel o obiecującej nazwie „Palace Hotel&SPA” prezentuje się z zewnątrz co najmniej efektownie. Podobnie jest z pokojem – Europa, panie!
Basen? Mamy, ale w planach
Szybko jednak okazało się, że doścignęły nas albańskie absurdy. Już po zameldowaniu się w hotelu, który wybraliśmy specjalnie ze względu na rzekomo znajdujący się w nim kryty basen okazało się, że pan właściciel hotelu trochę przeliczył się z nazwą. Bardziej akuratna powinna brzmieć „Palace Hotel&SPA w planach, już wkrótce otwarcie”. A „indoor pool” rzeczywiście jest, ale zamknięty, jak państwo zostaną tydzień, to pewnie zdążymy otworzyć. I choć na pokoje i obsługę narzekać nie mogliśmy, pewien niesmak pozostał. Zwłaszcza, że kierownik hotelu pozostał nieczuły na nasze uwagi o swoim niedopatrzeniu w opisie hotelu na booking.com i uznał całą sprawę za załatwioną.
Relaks w Durres
Potem chyba zrobiło mu się trochę głupio, bo co chwila do nas doskakiwał, zagadywał, pytał jak nam się podoba, częstował domową raki. Miłe gesty, a cały pobyt w Durres możemy podsumować pozytywnie, ale sorry Gregory, hotel masz ładny, a zagrałeś nie po europejsku.
Kruja – bardzo na plus
Z Durres pojechaliśmy do Kruji – historycznej stolicy Albanii, miasta ich narodowego bohatera Skanderbega, który w XV wieku jako jedyny wódz w Europie skutecznie bronił się przed okupacją Imperium Osmańskiego. Już rzut oka na jego podobiznę wystarczy, żeby gościa polubić – znakiem rozpoznawczym Skanderbega był wielki hełm z przytłoczoną do niego głową kozła i sumiaste wąsy, dzięki czemu nieodmiennie kojarzy mi się on z Gallami z historii o Asteriksie i Obeliksie.
Na Teutatesa! Toż to ekipa rodem z pewnej małej galijskiej wioski, która dzielnie stawiała czoła Rzymianom. Info dla feministek: Obok Skandebega stoi Mamica Kastriota – siostra Skanderbega i druga dowódczyni wojsk albańskich
– Skanderbeg był obrońcą chrześcijaństwa i ulubieńcem papieży. Do dziś ma swoją ulicę w ścisłym centrum Rzymu – chwalił go Enea, nasz tirański gospodarz.
Sprawdziłem i rzeczywiście – co prawda nie ulica, a uliczka, ale rzeczywiście w ścisłym centrum Rzymu. I to dość reprezentacyjna – znajduje się przy niej Narodowe Muzeum Pasty i Spaghetti*.
W wolnym czasie mieszkańcy Kruji grają w gry. Na przykład w "Contry Strike"
Kruja to bardzo przyjemne i całkiem urokliwe miasto, choć jazda po jego wąskich, dziurawych i pełnym stromych wzniesień uliczkach może przyprawić o spocony rów dużo bardziej doświadczonych kierowców ode mnie. Centrum jest fajnie odnowione, a tuż obok niego znajduje się dobrze zachowany historyczny bazar, na którym można kupić pamiątki. Po ilości stoisk zgaduję, że w sezonie dociera tu sporo turystów, a po żarliwości, z jaką nas zagadywali proponując zrobienie zakupów – że byliśmy pierwszymi zagranicznymi gośćmi w mieście od miesiąca.
Centralne miejsce Kruji to oczywiście pięknie położony na wzgórzu zamek. Z historycznej budowli pozostała tylko część murów i wieża strażnicza – centralne miejsce zajmuje stylizowane na historyczną warownię muzeum Skanderbega zbudowane na początku lat 80-tych XX wieku. Był to zapewne element komunistycznej polityki historycznej gloryfikującej dawnych bohaterów i przedstawiającej ich jako przyjaciół ludu . Trochę jak w PRL, która obchodziła w 1966 roku tysiąclecie państwowości polskiej. Gdzie choć oficjalna propaganda nie wspominała ani słowem o tym, że to rocznica chrztu Polski, to nie miała problemu z tym, że w oficjalnych paradach uczestniczył Mieszko I i woje Bolesława Chrobrego (którzy swego czasu dali solidnego łupnia Niemcom, co idealnie się wpisywało w ówczesne stosunki obu krajów).
Muzeum Skanderbega
Czy warto iść do muzeum? Tak, choć nie miejcie wątpliwości – sam budynek powstał 30 lat temu i równie stare są w nim najbardziej wiekowe eksponaty. Taka wystawa na socjalistyczną modłę – zrekonstruowane sale zamkowe, wielka podobizna Skanderbega i jego drużyny z gipsu, jakieś pokserowane mapy i obrazy. Ale też fajny taras, z którego rozciąga się piękny widok na okolicę.
Widoki z zamkowego tarasu
I wszechobecny zapach chloru i innej chemii – gdy weszliśmy do środka, miłe panie z uporem godnym lepszej sprawy froterowały posadzkę. Tak, sterylność – to miejsce wygląda tak, że naszą pierwszą myślą było, kiedy dostaniemy specjalnie łapcie, by nie zniszczyć podłogi.
Arkadyjski krajobraz z owieczką. Tuż obok zamku
…i mała makabra tuż obok. Jak dowiedziałem się u źródła – Albańczycy "wieszają" maskotki na dachach swoich niedokończonych domów jako talizman – na szczęście.
Z Kruji ruszyliśmy dalej w stronę granicy z Czarnogórą, gdzie początkowo chcieliśmy przenocować. Ostatecznie postanowiliśmy zostać na noc w Szkodrze – mieście przy samej granicy, które przewodnik też zapowiadał jako niezwykle atrakcyjne. Czy tak jest w istocie? Z każdego punktu miasta widzimy wysokie wzgórze, na którym znajduje się zamek – druga siedziba Skanderbega, którą (niespodzianka!) w pył zmietli tureccy najeźdźcy. No i Ołowiany Meczet – według przewodnika atrakcja turystyczna pierwszej wody, którą koniecznie trzeba zobaczyć. Owa atrakcja okazała się jednak mocno średnia (jak znajdziemy zdjęcie, to wrzucimy). Być może autorowi przewodnika chodziło o Ołowiany Meczet w Beracie, który ze zdjęć wygląda na znacznie ciekawszą budowlę.
Sama Szkodra nie zrobiła na nas wielkiego wrażenia. Dużo fajniej (moim zdaniem) było w Velipoje. To letniskowa miejscowość oddalona jakieś 30 kilometrów od Szkodry, która słynie z bardzo szerokich i piaszczystych plaż. Dotarliśmy tam tuż po zapadnięciu zmroku (Największą wadą wyjazdów na Bałkany na przełomie października i listopada jest to, że choć wciąż ciepło, to ciemno robi się już ok. 17), dlatego nie mieliśmy wiele czasu na przyjrzenie się miastu – możemy jednak potwierdzić, że piaszczyste plaże, szerokie na 200-300 metrów robią wrażenie. Do tego niskie ceny – już na pierwszy rzut oka widać, że jest tu taniej niż w Durres.
Źródło: Skyscrapercity. Nic tylko plażować
Niestety, Velipoje to typowy nadmorski kurort, więc poza sezonem wygląda jak opuszczony obraz nędzy i rozpaczy – śmieci, syf, bród i pozamykane odrapane budy, które latem robią za ekskluzywne cocktail-bary. Baza noclegowa też jest raczej biedna. Choć z drugiej strony dzięki temu nie ma tu jeszcze aż tak wielu turystów. Dam się jednak pokroić za to, że za kilka lat to miejsce odnajdą wielkie biura podróży, a Albania będzie równie popularnym miejscem na urlop jak dziś Złote Piaski i Słoneczny Brzeg w Bułgarii. Warto więc korzystać, zanim zlecą się tabuny turystów.
Czy wrócimy jeszcze do Albanii? Po pierwszym dniu oczywiście odpowiedziałbym, że nigdy. Ale teraz chodzi mi po głowie plan: lot tanią linią do Salonik, a stamtąd jest tylko 140 kilometrów do Gijorkastry. Może, może…
* Oczywiście, jestem złośliwy. Duży pomnik Skanderbega znajduje się przy zlokalizowanym w centrum Rzymu Piazza Albania.
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
12 komentarzy
grzechu
(""Sabina
Marzec 17, 2017 at 11:00 pm
Czytając Wasze wpisy mam wrażenie, że jesteście wiecznie niezadowoleni i na wszystko kręcicie nosem. Najbardziej pesymistyczny blog podróżniczy jaki czytałam.")
Obiektywnie napisane bez słodzenia,tak owszem można też ponarzekać szczerze czemu nie,a także się zachwycić.Mi się podobało bo było prawdziwe.Ktoś lubi tylko słodzone blogi…tylko..:-)
Sabina
Czytając Wasze wpisy mam wrażenie, że jesteście wiecznie niezadowoleni i na wszystko kręcicie nosem. Najbardziej pesymistyczny blog podróżniczy jaki czytałam.
weekendowi
Nie musimy się wszystkim podobać. Pozdrawiamy I&M
Kuba
Jaka "miła" odpowiedź! Od razu widać z kim mamy doczynienia….
Czy nie można było napisać na przykład, że "prezentujemy nasz punkt widzenia" lub coś w tym rodzaju? Trzeba od razu pokazywać prawdziwą twarz???
Pingback:
Pingback:
Bartek
Hej, trochę szukałem o Północnej Albanii i w końcu trafiłem do was. Za 3 tygodnie ruszam w trasę i w drodze z Dubrownika do Ohrydu i zastanawiałem się co zobaczyć po drodze w Albanii nie nadkładając zbytnio drogi. Dzięki wam padło na Velipoje, Durres. I tradycyjnie stolica – Tirana 🙂
pozdrawiam serdecznie
linda
beznadziejny artykuł, stronniczy
weekendowi
Witamy w magicznym świecie obiektywnych blogów 🙂 I przepraszamy, że nasza wizja północnej Albanii nie jest spójna z Twoją 🙂 I pozdrawiamy 🙂
Magda
Ten obszar Europy jest faktycznie bardzo mało znany. Może i za jakiś czas rozwinie się tam szerzej turystyka. W sumie potencjał jest: dobry klimat, ładne widoki. Pożyjemy, zobaczymy 🙂
Pozdrawiam serdecznie 🙂
Pingback: