Jest takie miejsce, gdzie Słowenia wygląda jak Włochy. I mieszka tam bałkański Obama
Pewnie to nasza wina, bo za mało podróżowaliśmy po włoskim wybrzeżu, więc znawcom tematu tytuł może się wydać ciut podkręcony. Ale fakty są niezbite: choć Słowenia ma tylko 44,4 km linii brzegowej na Adriatyku, to po raz kolejny hołduje zasadzie „Małe jest piękne”, a najlepszym dowodem tego stanu rzeczy jest Zatoka Pirańska.
Słoweńskie wybrzeże łączy w sobie to co najlepsze i najgorsze w nadmorskich miejscowościach. Zacznijmy więc od tego najgorszego, które stworzyło sobie uroczą rezydencję w miejscowości Portoroż. To taki słoweński kurort, pełen eksluzywnych hoteli, które w sezonie pękają w szwach i miejsce, dla którego szkoda waszego czasu. Ale pozostałe miejscowości w Zatoce Pirańskiej są już jak najbardziej warte grzechu. Pierwszą z nich jest Piran – świetnie zachowane historyczne stare miasto, pełne wąskich alejek, urokliwych kamienic i stromych schodów. Cały urok tego miasta polega na tym, że jest ono jakby żywcem wyjęte sprzed kilkuset lat – w lekko odrapanych kamienicach od pokoleń mieszkają te same rodziny, a część budynków wygląda rzeczywiście, jakby ostatni remont sporządzono w 1815 r. I nie jest to zarzut, bo dzięki temu miasto wygląda bardziej autentycznie.
Niewątpliwą zaletą starego Piranu jest zakaz wjazdu dla samochodów. Swoje auto możesz zostawić na górze przy zejściu na starówkę (ale jest ograniczenie czasu do 15 minut) albo skorzystać z dużego parkingu nad samym morzem. Na położoną kilkaset metrów dalej starówkę dowiozą cię bezpłatne autobusy. Jedyne wyjątki dla aut turystów to zezwolenie na wjazd na godzinę, ale tylko wtedy, jeśli mamy rezerwację w hotelu i potrzebujemy wjechać, by wyładować bagaże.
Źródło: Wikipedia
Najbardziej imponujące miejsca w Piranie to plac Giuseppe Tartiniego, znanego włoskiego kompozytora. To centrum Piranu, poza sezonem dość ospałe, ale to tu toczy się życie knajpiano-towarzyskie, ale też handlowe – plac znajduje się tuż obok wejścia do portu. Równie imponujący jest górujący nad miastem kościół św. Grzegorza i wieża zegarowa, całkiem słusznie przypominająca tę znajdującą się na placu św. Marka w Wenecji. Bo jak powiedział nam mądry przewodnik, kościół został zbudowany w stylu renesansu weneckiego, a sam Piran był bardzo długo jednym z głównych portów Wenecji.
Tych odniesień jest zresztą więcej, bo gdyby tak ktoś cię związał, ogłuszył, zawiązał oczy, przywiózł do Piranu i kazał odgadywać w jakim kraju jesteś (pamiętam jedną wycieczkę, która mniej więcej tak się zaczęła), to prawie na pewno wskazałbyś na Włochy. I wszystko by się zgadzało, bo za dnia spotkasz tu i stare babcie plotkujące na klatkach schodowych, i zjesz pyszną pizzę (zachęceni rekomendacją w sieci polecamy Pizzerię Petica przy ul. Zupanciceva). Pewna refleksja przyjdzie pewnie dopiero, gdy zaczniesz spoglądać na tabliczki z nazwami ulic. Bo o ile jeszcze posiadanie ulicy Leninovej czy Engelsowej można by tym komuszym makaroniarzom przypisać, to już trudniej przejść do porządku dziennego nad ulicą Partyzantów czy Targiem im. 1 Maja. Piran to taka słoweńska ziemia odzyskana, bo przez setki lat był włoski, a tereny te zostały przyłączone do Jugosławii dopiero w 1954 roku. Dziś większość mieszkańców to Słoweńcy, ale wciąż prawie wszyscy sprawnie posługują się włoskim (jak to przy granicy). Zresztą, o Piran i zatokę jeszcze do niedawna mocno ze Słoweńcami kłócili się Chorwaci, a spór był tak poważny, że przez pewien czas Słowenia blokowała nawet wejście Chorwacji do Unii Europejskiej. Kompromis wypracowano dopiero w 2009 roku.
Piran jest też ciekawy z socjologicznego punktu widzenia, bo mieszka tam Peter Bossman – czarnoskóry lekarz z Ghany, który w 2011 roku został wybrany burmistrzem Piranu. Pierwszym czarnoskórym burmistrzem czy prezydentem miasta w Europie Środkowo-Wschodniej. Nawet dla Słoweńców było to spore zaskoczenie. Ale teraz przywykli, tak jak Słupsk przywykł już do Roberta Biedronia i wydaje się, że Bossman zostanie wybrany na drugą kadencję (o ile tylko zechce startować). Dzięki swojej błyskotliwej karierze media ochrzciły go przydomkiem "Obama z Piranu".
Równie uroczym słoweńskim miasteczkiem jest sąsiednia Izola, która klimatem bardzo przypomina Piran, choć nie ma murów obronnych. Ma za to uroczą kameralną promenadę z cyplem, który jest jednocześnie świetnym punktem widokowym. Spacer po Izoli to pozycja obowiązkowa.
Ostatnim miastem słoweńskiego wybrzeża jest Koper – intensywnie rozwijający się port (jedyny w Słowenii), który jeszcze 150 lat temu zdecydowanie przegrywał handlową rywalizację z Piranem, a rozwój miasta przyspieszył dopiero od 1957 r., gdy podjęto decyzję o rozbudowie portu. Pozornie to nie jest bardzo ciekawe miasto, ale warto choćby na godzinę udać się na tutejszą starówkę – obejrzeć katedrę czy Pałac Pretora, w którym obecnie mieści się urząd miasta.
Reasumując: Zatoka Pirańska to powinna być dla was pozycja obowiązkowa, gdy odwiedzacie Słowenię.
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
2 komentarze
Monika
Byłam, widziałam i zgadzam się w 100%. Bardzo urokliwe miasta, zwłaszcza Piran. W ogóle słowenia, pomimo, że jest tak małym krajem, ma bardzo wiele do zaoferowania. Byliśmy ze znajomymi przez tydzień a i tak nie zobaczyliśmy wszystkiego co chcieliśmy.
weekendowi
Tydzień to tak, aby liznąć:) ale może uda Wam się wrócić do Słowenii:) Pozdrawiamy