Albania – pierwsze wrażenia. Takie, że lepiej od razu uciekać
Pamiętacie „Eurotrip” i sceny z Bratysławy? Tak, wszyscy byliśmy wtedy oburzeni, jakimi ignorantami są Amerykanie. Ale wiecie co? Albania wygląda trochę podobnie – zwłaszcza od strony granicy z Macedonią. Prawie 137 kilometrów na trasie od klasztoru św. Nauma nad jeziorem Ochrydzkim do Tirany to była dla mnie prawdziwa trauma. Z wielu powodów.
Umieściliśmy Albanię w planie naszej wyprawy, aby zmierzyć się ze stereotypami dotyczącymi tego kraju. A właściwie z ich brakiem. Bo z czym kojarzy wam się Albania? Mi tylko z biedą, Radiem Tirana, śmiesznymi białymi czapeczkami noszonymi przez miejscowych i z żebrzącymi dziećmi. Ten ostatni stereotyp wyhodowałem już podczas pobytu na Bałkanach – na kilku blogach znalazłem informacje, żeby wystrzegać się wszelkich dzieci, które nic innego nie robią tylko żebrzą na ulicach, a co bardziej agresywne gagatki prawie wskakują na maskę auta. Po pierwszym późnym popołudniu i wieczorze w tym kraju wydaje nam się to totalnym absurdem (ale gwoli ścisłości – przejechaliśmy na razie ledwie 137 kilometrów), ale mimo wszystko jakoś tak machinalnie widząc grupę małolatów noga mimowolnie mocniej ściskała pedał gazu.
Tyle tylko, że…za szybko jechać tu się nie da. Poważnie: gdybym był albańskim ministrem transportu złośliwie ustaliłbym limit prędkości na drogach na jakieś 180-200 km/h. Bo to tak na dobrą sprawę nie ma znaczenia – na wielu drogach nawet przy minimalnym ruchu nie pojedziesz szybciej niż 30-35 km/h w obawie o swoje zawieszenie. A z taką mniej więcej prędkością poruszaliśmy się przez prawie 30 kilometrów od miejscowości Pogradec – pierwszego miasta za granicą macedońsko-albańską. Powód? Ogromne dziury, ciągnące się przez całą szerokość jezdni, asfalt w stanie tak fatalnym, że aż czekaliśmy na ubite odcinki żwirowe (tak, po drodze były też takie), bo jazda nimi jawiła nam się jak autostrada. Przypominam – to jedna z dwóch głównych ścieżek łączących Macedonię z Albanią! No i ten przygnębiający krajobraz – jezioro Ochrydzkie po stronie macedońskiej jest malownicze – co chwila masz jakiś hotelik, knajpkę albo małą plażę, na którą możesz sobie wyskoczyć właściwie prosto z auta. A w Albanii tuż przy jeziorze masz miejsca pełne śmieci, całą okolicę dogłębnie zabetonowaną wysokimi murami od strony lądu i niezbyt atrakcyjną palisadą od jeziora. Do tego ciemno jak w dupie, masa rozpoczętych i porzuconych lata temu budynków (a przynajmniej tak wyglądają) plus jakieś dwa kempingi, które z daleka krzyczą „Żywy stąd nie wyjedziesz”.
No i słynne bunkry, które Enver Hodża – przywódca komunistycznej Albanii kazał wybudować w obawie przed atakiem nuklearnym na swój kraj. A miałby go kto atakować, bo Hodża był prawdziwie hardkorowym komunistą – wrogiem był dla niego nie tylko przegniły kapitalistyczny Zachód z USA na czele, ale też Związek Radziecki (Hodża nie chciał się pogodzić z krytyką stalinizmu) i Chiny. W sumie bunkrów powstało nawet 750 tys. – średnio jeden na cztery osoby. I choć nie słyszałem nigdy o ataku atomowym na Albanię, to właśnie w takich miejscach jak ich część Ochrydu wygląda to trochę tak, jakby całkiem niedawno coś tu zdrowo pieprznęło.
Jedyną formą nęcenia turystów jest działalność nielegalnych wędkarzy, którzy łowią co popadnie – m.in. specjalne odmiany łososi i pstrągów (których połów z obawy przed wyginięciem jest zakazany), a następnie składują je w ogromnych akwariach i gdy tylko widzą nadjeżdżający samochód, wyjmują swoje okazy i wymachują nimi lubieżnie (Zauważyłaś koleżanko, jak w jednej chwili zrobiliśmy klimat rodem z „50 twarzy Greya”?).
Na domiar złego w Albanii posługi odmawia GPS, a oznaczenia dróg są fatalne – wyjeżdżając z Elbasan przejeżdżasz np. przez rondo, na którym masz dwie możliwości dalszej jazdy – prosto na Tiranę albo w prawo…na Tiranę. W dzień może jeszcze byś się jakoś domyślił, która ścieżka prowadzi na niedorobiony kilkunastokilometrowy fragment wkrótce-autostrady, który przyspieszy twoją podróż o dobre kilkanaście minut (odpowiadam: na rondzie skręć w PRAWO) ale w nocy trzeba zdać się na intuicję i mapę (jeśli posiada się aktualną)
Drogi są więc fatalne, a na domiar złego – jeszcze gorsi są kierowcy, których śmiało mogę nazwać europejskim odpowiednikiem japońskich kamikaze. Do tej pory myślałem, że najwięksi zabijacy są w Kosowie – tam przynajmniej panuje zdrowa zasada „Mam OC, więc jadę jak chcę i nic ci do tego”, ale Albańczycy biją ich na głowę. Wyprzedzają nawet na najostrzejszych zakrętach, gdy nic nie widać, często nawet nie na trzeciego, tylko na czwartego. Cały czas jadą na długich światłach (co poniekąd jest zrozumiałe, bo przydrożne latarnie to w 99 proc. atrapy) i ani myślą je wyłączyć, gdy z naprzeciwka jedzie drugi samochód. No i strasznie im się spieszy – na większości drogi do Tirany, jaką pokonaliśmy dopuszczalny limit prędkości wynosił 60 kilometrów na godzinę. Dla mnie momentami był on aż nazbyt szczodry.
Początek pobytu w Albanii nie nastraja nas więc zbyt optymistycznie, ale z drugiej strony – teraz może być tylko lepiej. Zresztą już jest lepiej – aktualnie siedzimy sobie w tirańskim hotelu "Viktoria" (bardzo fajna obsługa, a jutro sprawdzimy czy kasza jest niedogotowana), internet hula aż miło, a ciepłej wody pod prysznicem mamy pod dostatkiem i do jej aktywacji nie trzeba używać bojlera tak jak w Macedonii.
No właśnie…Macedonia – trudny temat. W sam raz na któryś z kolejnych odcinków. My tymczasem rano zmykamy zwiedzać Tiranę, a potem będziemy testować albańskie plaże – podobno zjadają w przedbiegach te chorwackie. Do następnego!
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
4 komentarze
Tomasz
Pierdolisz jak potuczony człowiek to piękny kraj może biedny ale piękny i ludzie zyczliwi
A drogi cuz jak nie kochasz swojego Passata ponad wszystko to przezyjesz
balkanyrudej
No moje pierwsze wrażenia z Albanii były podobne o czym pisałam m.in tu -> http://balkanyrudej.wordpress.com/2014/01/09/balkany-2012-czesc-13-albanio-welcome-to/
Generalnie mimo tych różnych, albańskich przywar, jest to mój ukochany, bałkański kraj. A jest mi jeszcze bliższy z racji faktu, iż na albańskiej plaży przyjęłam oświadczyny mojego wtedy chłopaka, obecnie narzeczoneg. Także do Albanii zawsze chętnie będę wracać 🙂
dominikana
spedzilem w Albanii niecale 3 miesiace, wczoraj wjechalem do czarnogory….
Jak dla mnie Albania jest super i na pewno będę tam wracał..Nie tylko z względu na ceny, ale również – PYSZNE jedzenie, egzotykę, miłych i ciepłych ludzi i piękne widoki..Do tego niesamowita historia i jej świadectwa – zabytki + to wrażenie, że obcuje się z bardzo specyficznym krajem…Jak dla mnie super i to moje odkrycie roku 2017 🙂
Pingback: