Warning: file_exists(): open_basedir restriction in effect. File(core/post-comments) is not within the allowed path(s): (/home/weekendowi/domains/weekendowi.pl:/tmp:/var/tmp:/home/weekendowi/.tmp:/home/weekendowi/.php:/usr/local/php:/opt/alt:/etc/pki) in /home/weekendowi/domains/weekendowi.pl/public_html/wp-includes/blocks.php on line 532
Niesamowity Sandomierz i okolice, czyli Helcia w poszukiwaniu Mateusza - weekendowi.pl
Polska

Niesamowity Sandomierz i okolice, czyli Helcia w poszukiwaniu Mateusza

W tym pięknym, ale lekko prowincjonalnym mieście jest coś uroczego i pociągającego. A najbardziej pod koniec lutego, gdy nie ma turystów i całą klimatyczną starówkę ma się tylko dla siebie.

– Tato? Mamo? A dokąd jedziemy? – spytała ze swojego fotelika Helcia.
– Do Sandomierza – pada szybka odpowiedź.
– A po co? – dziecko nie odpuszczało.
– Na weekend.
– To nie będzie Barbie?
– Nooo….raczej nie.
– To co będziemy robić?
– Będziemy…no…odwiedzimy Mateusza! – wzbiłem się na wyżyny intelektu.
– Mateusza? A kto to Mateusz? – Helka była wyraźnie zafrapowana.
– Mateusz? To taki ksiądz.
– Ksiądz? I co on robi?
– Mieszka w Sandomierzu.
– I co robi w Sandomierzu?
– Łapie bandytów – tak jakby to było podstawowe zadanie każdego duchownego.
– Aha – powiedziała Helcia i wróciła do swoich kolorowanek.


Słynny „Ojciec” został zresztą lejtmotywem całego wyjazdu, bo Helka bardzo zapragnęła rzeczonego księdza poznać. No i gdzie jest ten Mateusz?!? Mamo?!? Tato?!? – krzyczała na całe gardło w restauracji, wzbudzając wesołość u współbiesiadników (w lokalu Casa De Locos na rynku. Menu średnio bogate, ale już zestawy obiadowe całkiem dobre). Krzyczała też na rynku goniąc kotka, na wiślanych błoniach i w katedrze, co nie byłoby takie złe, gdyby nie fakt, że improwizowane zwiedzanie odbywało się w czasie mszy świętej. Co, swoją drogą, było największym skupiskiem ludzi jaki w ten weekend widzieliśmy w Sandomierzu.

Fakt, koniec lutego i panująca na zewnątrz piździawica nie sprzyjały może spacerom, ale z drugiej strony miasto sprawiało wrażenie wymarłego. Jakby faktycznie Ojciec Mateusz do spółki z aspirantem Noculem i komisarzem Możejko zamknęli już wszystkich. A niedobitkami zajął się prokurator Teodor Szacki, który w celu wyjaśnienia serii tajemniczych morderstw przeniósł się tu aż z Warszawy. Bo spacerując sobie tymi pięknymi, pustymi uliczkami przechodziło nam przez myśl, że może ten cały Sandomierz to takie polskie Sanford w hrabstwie Gloucestershire. W którym w kryminalnej zmowie mającej na celu eliminację wszystkich psujących idealny wizerunek miasta są prawie wszyscy mieszkańcy, łącznie z szefem policji, księdzem i kierownikiem supermarketu. Kojarzycie? Jeśli nie, koniecznie obejrzyjcie.

Jesteśmy więc w tym Sandomierzu, który chyba rzeczywiście ma w sobie „to coś”. Bo to przecież nie tylko Miłoszewski i jego „Ziarno prawdy”, ale przecież także sam Jarosław Iwaszkiewicz, który spędzał tu wakacje. Miasto więc inspiruje. Ale właściwie dlaczego?

Miłoszewski pisze o nim, że to „usadowiony na skarpie cukiereczek, którego panorama zachwycała niezmiennie każdego i w której zakochał się swego czasu Szacki”. Ale czy autorowi „Ziarna Prawdy” można ufać? Chyba tak, bo pisząc swoją książkę na kilka miesięcy zamieszkał w Sandomierzu, a po jej opublikowaniu wielu mieszkańców miasta mocno się na niego wpieniło. Czemu? Bo niestety, zauważyli trochę siebie w niektórych, niezbyt pozytywnie przedstawionych bohaterach powieści. Jeśli jesteście ciekawi, jak wygląda Sandomierz śladami prokuratora Szackiego, kierujemy was do tego świetnego wpisu. Sami zaś dodamy tylko, że doceniana przez autora kawiarnia Mała jest rzeczywiście bardzo przyjemna. Wróćmy jednak może w końcu do zwiedzania, co?

Zwiedzanie zaczynamy po Bożemu, czyli od Bramy Opatowskiej, która stanowi symboliczne wejście do starej części miasta i jest jedną z jego wizytówek. Główną ulicą dochodzimy do nieco „krzywego” rynku, na którym znajduje się całkiem ładny renesansowy ratusz. W piwnicach ratusza – „Lapidarium”, czyli reprezentacyjny pub.
Dookoła mamy reprezentacyjne kamieniczki, m.in. restaurację i hotel „Pod Ciżemką”. I znów muszę wrócić do „Ziarna Prawdy”, według której w lokalu można wypić kawę „o wyczuwalnej odległej nucie brudnej ścierki”. Brzmi obleśnie? Raczej frapująco – jeśli ludzie mogą pić wydalane z dupki gryzonia kopi luwak, to tym bardziej Sandomierz powinien zrobić z tego swój lokalny eksportowy napitek. Nie jest, ale to nic straconego, bo Sandomierz ma inne lokalne dobra gastronomiczne, które warto zabrać ze sobą jako suwenir.

To przede wszystkim krówka sandomierska. Niezła, ale nawet nie umywa się do Opatowskiej z sąsiedniego miasta. Poważnie, jeśli nie przekonuje was podróz do Opatowa celem obejrzenia tej słynnej podziemnej trasy turystycznej (będzie o niej za chwilę, a swoją drogą – Sandomierz ma bardzo podobną), to właśnie te cholernie dobre cukierki powinny być powodem, dla których warto się tam zatrzymać. Oczywiście, krówkę opatowską dostaniecie też w Sandomierzu, ale wtedy nazywanie siebie podróżnikiem byłoby bez sensu, prawda?

Wszelkiego rodzaju lokalne delicje znajdziecie w lokalnym sklepie spożywczym na rynku – a trzeba wam wiedzieć, że w okolicy Sandomierza jest kilka winnic, które produkują całkiem dobry trunek (w przyzwoitej cenie do 50 zł za butelkę).

Mało tego, jakiś mikrobrowarnik zaczął niedawno nawet pędzić piwo – jak przystało na najnowszą modę jest to oczywiście AIPA. Nazywa się toto Grzdyl Księżycowy i jak na debiut, w smaku jest całkiem zacne.

Idziemy dalej w stronę zamku, mijając fajne, klimatyczne kamieniczki. Dochodzimy do wspaniałej gotyckiej katedry z XIV wieku, pięknie umiejscowionej nad samą Wisłą. Zmierzamy w stronę bulwaru, jednak zamiast nad Wisłę skręcamy w stronę parku Piszczele i tamtędy robimy sobie spacer po malowniczym, lessowym wąwozie Królowej Jadwigi. Choć to tylko pół kilometra, cały spacer łącznie z dojściem na miejsce może dość solidnie zmęczyć, więc dla relaksu udajemy się nad rzekę. Sandomierski bulwar jest świeżo odnowiony i wydaje się fajnym miejscem na słoneczne popołudnia i wieczory, ale w lutową piździawicę to idealne miejsce dla nikogo. Ale i tak warto tam zejść, by obejrzeć fantastyczną panoramę miasta.
To już chyba wystarczająco dużo atrakcji jak na jeden dzień. Udajemy się więc do hotelu, solennie obiecując Helce, że jutro też będziemy szukać Mateusza. Czy go znajdziemy? W tym miejscu następuje tzw. cliffhanger, jak to w serialu. Wrócimy do tego wątku wkrótce i przy okazji pokażemy wam, skąd najlepiej oglądać najbardziej oryginalne góry w Polsce.
W cyklu #weekendowapolska znajdziesz także ŻyrardówOlsztyn i Toruń oraz jego okolice.

PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI! 

Jesteśmy podróżniczą rodziną. Poznaliśmy się w 2007 r. i od razu okazało się, że podróże to jedna z naszych wspólnych pasji. I tak jeździmy razem przez życie. W 2011 r. wzięliśmy ślub, a od sierpnia 2013 r. dołączyła do nas Helenka. Nasza kochana córka od razu złapała podróżniczego bakcyla. Ale nie mogło być inaczej – już w brzuchu mamy zwiedzała m.in. Izrael i Islandię, a pierwszą świadomą podróż – samochodowy trip po Bałkanach – zaliczyła mając 12 tygodni. Obecnie jest nas czwórka do zespołu dołączyła druga córka Idalia.

11 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *