Warning: file_exists(): open_basedir restriction in effect. File(core/post-comments) is not within the allowed path(s): (/home/weekendowi/domains/weekendowi.pl:/tmp:/var/tmp:/home/weekendowi/.tmp:/home/weekendowi/.php:/usr/local/php:/opt/alt:/etc/pki) in /home/weekendowi/domains/weekendowi.pl/public_html/wp-includes/blocks.php on line 532
18 powodów, dla których musisz odwiedzić Los Angeles - weekendowi.pl
Nasze podróże

18 powodów, dla których musisz odwiedzić Los Angeles

Czemu teraz jest dobry czas, by ruszyć do Kalifornii? Zestawiliśmy dla Was listę wszystkich „za”. „Przeciw” nie stwierdzono.

1. Bo możesz. Od 3 kwietnia LOT uruchamia bezpośrednie połączenie z Miastem Aniołów, a to oznacza, że podróż do Kalifornii nigdy nie była łatwiejsza… i tańsza, bo patrząc po systemie rezerwacyjnym, można upolować bilety po naprawdę dobrych cenach.


2. Bo choć chyba wszyscy zgadzamy się, że „La La Land” słusznie nie dostał Oskara dla najlepszego filmu, to jednak również w przeważającej większości jesteśmy pod wrażeniem naturalnej, przepięknej scenografii, jaką stanowi Miasto Aniołów. I tej banalnej, ale przecież pięknej historii dwójki ludzi, która ma marzenia i robi wszystko, żeby je spełnić. Nie piszcie, że to ckliwy banał – każdy z nas miał kiedyś marzenia, może wciąż je macie, może już je spełniliście lub staliście się stetryczałymi piernikami. Tak czy inaczej, nie ma dla Was lepszego miejsca niż fabryka marzeń.


3. To tu zaczęły się te wszystkie kariery od zera do milionera i od zmywaka do wielkiej gwiazdy filmowej. Kto wie, może i Ciebie zauważy na Rodeo Drive jakiś producent filmowy i będzie to początek wielkiej wspaniałej przygody? Jak to nie? Jeśli Jonah Hill czy Tomasz Stockinger mogli zostać gwiazdami światowego kina, to znaczy, że nie ma takiej góry, przez którą nie byłbyś w stanie przeskoczyć odpowiednio dynamicznym susem.

4. No właśnie – bo to przecież Hollywood. Kraina, w której mieszkają te wszystkie wielkie gwiazdy filmowe. Gdzie trzeba wybulić 50 dolarów na bilet do zatłoczonego autokaru pełnego przepoconych turystów, który mknie willowymi dzielnicami, omijając szczelnie strzeżone domostwa gwiazd z nadzieją, że np. akurat J-Lo będzie wracała z joggingu, Jack Nicholson pozdrowi nas, siedząc na ławce z gazetą, a Jennifer Aniston wyskoczy do warzywniaka po świeży jarmuż. Oczywiście w 99 przypadkach na 100 zobaczysz tylko wysoki żywopłot, trzymetrowy mur, zasieki i kamery monitoringu, a w najlepszym razie rottweilera, dumnie szczerzącego kły przy bramie swojego słynnego pana. Jedynym obszarem celebryctwa może być Gary Busey w szlafroku i samych gaciach (Tak, przyznaję, podwędziłem ten dowcip Kimmelowi z ceremonii rozdania Oskarów. Co z tego, że bawi tylko mnie).

5. Albo siostra Kardashian – i to nie ta ładna! Szanse na spotkanie którejś z nich są duże. Zwłaszcza w okolicach Rodeo Drive, czyli najdroższej ulicy Los Angeles, pełnej ekskluzywnych butików, klinik medycyny estetycznej i innych atrakcji, na które możesz popatrzeć najwyżej zza szyby (to nie żart, do wielu sklepów nie zostaniesz wpuszczony).

6. Oczywiście, Los Angeles to też Hollywood Boulevard i słynna aleja gwiazd. Z pewnością nie będziecie w stanie oprzeć się kuszącej perspektywie odszukania Waszej ulubionej gwiazdy i porównania dłoni do odcisku waszego ulubieńca.

7. A jak Hollywood Boulevard, to koniecznie trzeba zajść do Dolby Theatre (dawniej Kodak, to tu co roku rozdają Oskary) i sąsiadującego z nim, ale o wiele ciekawszego architektonicznie budynku Chinese Theatre.

8. Skoro jesteśmy już przy Rodeo Drive, to pamiętaj, że to już ekskluzywne Beverly Hills, a jak Beverly Hills to…tak, tak. Każda cząstka mnie (i nie wstydzę się tego przyznać) pragnie zobaczyć, gdzie mieszkały bliźniaki z Minnesoty, albo gdzie snuł się bez powodu (jak na buntownika przystało) niedorobiony James Dean, czyli Dylan. „Beverly Hills 90210” – kultowa pozycja dla każdego 30-latka.

9. Bo warto zobaczyć, jak żyją najszczęśliwsi ludzie świata. Nie chodzi nawet o pieniądze, tylko temperatury – roczna średnia wynosi 240C, a w najzimniejszym miesiącu roku, czyli styczniu – waha się na poziomie od 15 do 230C. Idealnie. No ale wróćmy do miejsc, które warto zobaczyć – a jak przystało na miasto, w którym nigdy nie byliśmy, mamy ich naprawdę sporo. Jest to więc coś w rodzaju listy życzeń.


10. Bo studia filmowe, czyli niepowtarzalna możliwość obejrzenia miejsc, w których powstały Twoje ulubione filmy. W niewielkiej odległości od Los Angeles znajdują się wszystkie czołowe wytwórnie jak Sony Pictures, Paramount czy Warner Bros Studios. Za pi razy oko 60 dolarów można tam zwiedzić szereg kultowych planów filmowych. Gdybyśmy mieli wybierać, wybralibyśmy w ciemno Warnera…

11. …bo tutaj kręcono „Przyjaciół” i tutaj znajduje się słynna kawiarnia Central Perk. Tak, czas złamać serca ostatnim fanom serialu o szóstce przyjaciół z Nowego Jorku. Praktycznie wszystkie sceny do niego zostały nakręcone w studiach filmowych Warnera.

12. Bo opaleni surferzy, kalifornijski styl życia i kultowe plaże, na których ładu i porządku broni David Hasselhoff do spółki z Pamelą Anderson i innymi równie urodziwymi strażniczkami i strażnikami rodem ze „Słonecznego Patrolu”. To przede wszystkim Long Beach i Venice Beach, gdzie kręcono większość odcinków tego kultowego serialu. Oczywiście, w turystycznym szczycie trudno tam wcisnąć choćby szpilkę, ale z pewnością każdy znajdzie tam coś dla siebie – jest plenerowa siłownia, w której ćwiczyli m.in. Hulk Hogan i Arnold Schwarzenegger (tzw. Muscle Beach), masa sklepów, restauracji i innych sposobów na spędzanie wolnego czasu.

13. Ale najciekawszą i najbardziej klimatyczną plażą Los Angeles i okolic wydaje się Santa Monica Beach. Oprócz klasycznych przymiotów dla wszystkich miłośników plażowania ma absolutne niesamowity klimat retro, przywodzący na myśl nowojorską Coney Island. Największą atrakcją plaży jest zabytkowe molo Santa Monica Pier z charakterystycznym diabelskim młynem i karuzelą z lat 20. ubiegłego wieku oraz wielkim akwarium i plenerowymi scenami, gdzie występują artyści-amatorzy.

14. Właśnie, bo tu się wszystko przecież kręci wokół występów, a trudno o lepsze występy niż koszykarzy z najlepszej ligi świata NBA. Co prawda Kobe Bryant nigdy nie był graczem z naszej bajki, a Lakersi nawet z nim w składzie grali strasznie słabo, a także dziś są typowym kozłem ofiarnym, to jednak doceniam niesamowitą historię Jeziorowców. 14 tytułów mistrzowskich, Kareema, Wilta Chamberlaina, Shaqa, Jerry’ego Westa (to ten pan z logotypu NBA). Gdybym tylko znalazł się w Los Angeles z pewnością wybrałbym się na mecz Lakersów. Ewentualnie drugiej drużyny z Los Angeles, czyli Clippersów. Tym bardziej że jak sprawdziłem bilety, nie kosztują aż takiej fortuny. Najtańsze wejściówki kosztują ok. 20 dolarów, najdroższe (ale nie te z serii kosmicznie drogich) kosztują nieco poniżej 300 dolarów. Drogo, ale taka okazja pewnie szybko się nie powtórzy.


15. Nie wiem jak to możliwe, że pisząc tyle o atrakcjach Los Angeles, pominąłem najważniejszy turystyczny suwenir, czyli wielki napis „Hollywood” umieszczony na wzgórzach. Niniejszym nadrabiamy ten błąd. Z lektury bloga Interameryka udało nam się wyczytać, że pod sam napis nie bardzo da się podejść (znaczy można, ale komu by tam się uśmiechało aresztowanie). Są za to miejsca, z których napis widać bardzo dobrze. To przede wszystkim okolice obserwatorium astronomicznego Griffith Park, z którego rozpościera się też jedna z najlepszych panoram Miasta Aniołów. Samo obserwatorium też warto zobaczyć (zwłaszcza że bilety dość tanie – wejście dla dorosłych to 7 dolarów), nawet jeśli nie jesteście fanami gwiazd. Głównie ze względu na multum filmów, w których wystąpił ten charakterystyczny budynek – weźmy choćby tylko „Buntownika z wyboru” z Jamesem Deanem i wspomniany tu wcześniej „La La Land”.


16. Z tego samego źródła możemy wyczytać, że ktokolwiek chce się dostać pod prawie sam znak Hollywood, by cyknąć sobie idealnego selfiaczka, powinien w swoim GPS-ie wpisać adres 3000 Canyon Lake Drive Hollywood. A potem nic tylko wrzucać na Fejsa, Insta, Snapa czy co tam jeszcze macie…

17. Oczywiście, okolice LA mają swoje zbajerzone parki rozrywki – znajdziecie tu zarówno Disneyland, jak i park Universal Studios. Oba imponujące, z masą atrakcją i absolutną możliwością wydrenowania Waszych portfeli w bardzo krótkim czasie.

18. Bo wydaje się, że to bardzo ciekawy początek do zwiedzania USA, choć z relacji ludzi wynika, że nie ma co mieć do Miasta Aniołów zbyt wysoko powieszonej poprzeczki. Ot, przyjechać, pozwiedzać – wyjechać. Choćby do San Francisco, które jest 5 godzin drogi autem stąd.
Wpis powstał we współpracy z Polskimi Liniami Lotniczymi LOT.

Jesteśmy podróżniczą rodziną. Poznaliśmy się w 2007 r. i od razu okazało się, że podróże to jedna z naszych wspólnych pasji. I tak jeździmy razem przez życie. W 2011 r. wzięliśmy ślub, a od sierpnia 2013 r. dołączyła do nas Helenka. Nasza kochana córka od razu złapała podróżniczego bakcyla. Ale nie mogło być inaczej – już w brzuchu mamy zwiedzała m.in. Izrael i Islandię, a pierwszą świadomą podróż – samochodowy trip po Bałkanach – zaliczyła mając 12 tygodni. Obecnie jest nas czwórka do zespołu dołączyła druga córka Idalia.

12 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *