Szybki weekend w Irlandii Północnej. W krainie niesamowitych widoków i „Gry o tron”
Ulster to nasz prywatny wyrzut sumienia, a spędzenie tam tylko dwóch dni (a i to niecałych) zakrawa na zbrodnię. Z drugiej strony – na szybki wyjazd Irlandia Północna wydaje się idealna.
Belfast i okolice wcisnęli do naszego planu podróży na zieloną wyspę trochę na siłę, jednocześnie rezygnując z kilku irlandzkich miejscówek. Czasu na zwiedzanie nie daliśmy sobie dużo – od sobotniego poranka do niedzielnego popołudnia.
Skoro świt wyruszyliśmy z Dublina i skierowaliśmy się w stronę granicy z Ulsterem. Cel? Północne wybrzeże i dwa największa naturalne cuda tego miejsca: wisząca kładka Carrick-a-rede w Ballintoy i położona kilkanaście kilometrów dalej Grobla Olbrzyma.
Mimo wczesnej pory, ruch na autostradzie dzielącej oba kraje jest bardzo duży, ale na szczęście obywa się bez korków i po niecałych 3 godzinach znajdujemy się już na wybrzeżu, w niewielkiej miejscowości Ballintoy.
To tu jest nasza pierwsza atrakcja – wisząca nad 25 metrową przepaścią kładka. Wiszący most, łączący stromy klif z małą, klifową wysepką. Widoki z niej zapierają dech w piersiach, ale najpierw trzeba przejść przez ten most, co choć bezpieczne, wbrew pozorom nie dla wszystkich jest łatwym zadaniem. Lęk wysokości robi swoje plus niektórzy próbują na siłę robić z siebie Indianów Jonesów i innych superbohaterów.
Kto się jednak nie boi lub przezwycięży strach, będzie miał co oglądać.
Uwaga, od parkingu do samej kładki trzeba przejść dobre 20 minut w jedną stronę. Trasa nie jest trudna, ale miejcie to na względzie.
Kilka kilometrów dalej znajduje się Giant's Causeway, czyli Grobla Olbrzyma – wspaniała formacja skalna składająca się z 37 tys. ciasno ułożonych kolumn bazaltowych, które mają po 50-60 mln lat. Całość wygląda niesamowicie – trochę jak schody, trochę jak organy. Szczególnie poraża symetryczna równość kolumn, a także ich wysokość – najwyższe mają nawet po 12 metrów długości. A najbardziej niesamowite w tym wszystkim jest to, że to wszystko robota natury. Jak to możliwe? Bazaltowa formacja powstała w wynik stygnięcia lawy wulkanicznej, które kształtowaly się symetrcznie, by zmniejszyć wewnętrzne ciśnienie.
Miejsce jest wzorcem metra z Sevres, jeśli chodzi o jego turystyczne wykorzystanie. Jest wielki parking i ogromny budynek centrum turystycznego, gdzie są restauracje, sklepy z pamiątkami, wystawy. Po zakupie biletu (normalna wejściówka kosztuje 9 funciaków na miejscu, a jeśli zamówimy bilet przez internet – 7,5 funta) każdy dostaje audioguide'a, który prowadzi nas wzdłuż drogi do samej grobli i dalej, opowiadając o formacjach skalnych. Miła niespodzianka: jest polska wersja językowa, nagrana dość sprawnie. Coś dla siebie znajdą tu dorośli, ale też dzieci – legendy o powstaniu Grobli opowiadane są w bardzo fajnej, bajkowej konwencji.
Fajnie opowiedziana jest tam m.in. legenda o powstaniu grobli olbrzyma. Bo oczywiście, lawa lawą, ale to tłumaczenie dla naukowych geeków. Tak naprawdę groblę wybudował wiele lat temu mityczny olbrzym Finn MacCool, który postawił sobie za cel pokonanie Atlantyku suchą stopą. MacCoolowi (czy słyszeliście kiedyś o bardziej zajebiaszczym nazwisku) zależało na szybkim dostaniu się przez wodę do sąsiedniej Szkocji, gdzie w warowni nad brzegiem oceanu mieszkał jego zaprzysięgły wróg Benanndoner. Jak to między facetami – w sumie nie wiadomo o co poszło, ale obajumówili się na pojedynek. Według legendy, MacCool zbudował całą drogę, jednak na dzień przed walką zdał sobie sprawę, że jego szkocki rywal jest od niego znacznie więcej. Popędził więc w te pędy do domu i schował się w swoim domu – wielkiej jaskini wykutej w klifie (co jakby udowadnia, że był z "brytyjskiej" części Irlandii, bo "prawdziwy" stereotypowy Irol wciągnąłby 2 Guinnessy i rzucił się w wir straceńczej bijatyki, choćby i z dziesięcioma olbrzymami). Ale finał i tak był dla niego szczęśliwy, choć w decydującej chwili pomogła mu żona Oonagh. Według najbardziej popularnej wersji legendy (jest i mniej popularna, ale bardziej heroiczna, w myśl której Irlandczyk po prostu wpieprzył Szkotowi) przebrała swojego męża za niemowlaka i wsadziła do wielkiej kołyski, a następnie uśpiła. Gdy Benandonner przybył na irlandzkie wybrzeże (też był charakterny chłopak i nie lubił niespłaconych długów), żona przekonała go, że męża nie ma w domu, bo poszedł na pocztę i po bułki i zaraz wróci, a to duże, co tam sobie słodko chrapie, to jest ich świeżo narodzony bobas. Szkot więc szybko sobie wykoncypował, że skoro to bydlę to niemowlak, to jak duży, drogi Watsonie, musi być ojciec. I jak przystało na przyszłego poddanego Zjednoczonego Królestwa, zdecydował się na "wyjście po angielsku". Choć pewnie niekoniecznie było to tak niezauważone, bo legenda głosi, że chłopia biegł w takim przerażeniu, że po drodze rozbijał swoimi wielkimi stopami kamienną drogę, by już nigdy nie można było jej odbudować. I tak do wielkiego pojedynku nigdy nie doszło, a turyści mają przynajmniej fajną atrakcję.
Całe zwiedzanie grobli i bieganie po niej zajmie wam pewnie ok. godziny (w najszybszej wersji, bo widoki są takie, że spokojnie polecamy zarezerwować sobie na całość nawet 3-4 razy więcej czasu). Dalej macie do wyboru kilka tras – my proponujemy, żebyście weszli na samą górę tego dużego wzgórza. Jest trochę ciężko, zwłaszcza gdy masz półtorarocznego malucha w nosidełku, ale idzie wytrzymać. Dla tych widoków z góry chociażby. I powoli spacerkiem wracamy do visitors centre.
W środku podczas dziesiątek bibelotów znajdujemy mapkę z miejscami, które zagrały w kultowej „Grze o Tron”. Jest ich przynajmniej kilkanaście…i to nie tak daleko. Ahh, gdyby tak zostać tu jeden dzień dłużej, zdążylibyśmy, a tak. Było już późnawo, trzeba było powoli wracać na nocleg do Belfastu. Dlatego postanowiliśmy wyciągnąć z tej wyprawy, ile się da.
Ruszyliśmy więc najpierw do Bushmills, gdzie znajduje się destylarnia słynnego na cały świat i cenionego przez połowę naszej grupie trunku. A stamtąd ruszyliśmy do Dark Hedges – słynnej na cały świat niby niepozornej drogi, z rozłożystymi konarami drzew, które tworzą krajobraz rodem z horroru. Przyznam szczerze, że nie było łatwo tu trafić – po drodze mija się szereg klubów golfowych i innych eksluzywnych miejsc, ale w końcu nam się udało. A gdy już byliśmy na miejscu, jak na złość rozładował nam się aparat. Ale w sumie żadna strata – najlepsze zdjęcia mielibyśmy fotografując pustą drogę, a tam przecież cały czas ktoś jeździ. Ahh, Ci cholerni turyści…
Późnym wieczorem przyjechaliśmy do Belfastu, na jego zwiedzanie mieliśmy tylko kilka godzin. I okazało się, że trochę kiepsko trafiliśmy, bo nasza wizyta przypadła na sobotni wieczór/niedzielę, gdy miejscowi najprawdopodobniej opuszczają miasto albo gniją w domach oglądając kolejną edycję „Mam talent”. W efekcie Belfast był absolutnie opustoszały. Ale najważniejsze atrakcje udało nam się obejrzeć już w niedzielę, np. St George's Market, czyli najsłynniejszy targ w mieście, w którym oprócz niezłego żarcia można upolować fajne antyki czy dzieła sztuki (oczywiście jak już znajdziesz w jego pobliżu miejsce do parkowania, co graniczy z cudem). Centrum wydaje się zadbane i przyjemne (choć trochę…nudne), ale nawet tu zdarzają się ciekawe zabytki, np. wyglądający jak mały Big Ben „Albert Memorial Clock”, czyli…wieża zegarowa w samym centrum miasta. Co ciekawe, do czasu jej odnowienia w 2002 roku była to wieża prawie tak krzywa jak najsłynniejszy w tej kategorii budynek w Pizie.
Byliśmy też (choć znów tylko na chwilę) w muzeum słynnego Titanica, który został zbudowany właśnie tu – w miejscowej stoczni. Wspaniałe interaktywne muzeum powstało w 2012 roku – 100 lat po słynnej katastrofie statku i 15 lat po słynnej katastrofie z Leonardo, Kate i zawodzącą Celiną w rolach głównych.
O zajebiaszczości tego muzeum najlepiej świadczy fakt, że w tym roku zostało ono uznane za największą atrakcję turystyczną na świecie, otrzymując prestiżowy tytuł na World Travel Awards. Titanic pokonał nie byle kogo, bo w tyle zostawił m.in. Machu Picchu czy kompleks Ferrari World w Abu Zabi.
Podsumowując: choć końcówki takich wyjazdów zawsze są dla nas trudne (bo myślami już trochę jesteśmy w domu), to Irlandia Północna zrobiła na nas jak najlepsze wrażenie. Towarzyszyło mu jednak uczucie wielkiego niedosytu, bo nie udało się zobaczyć tylu miejsc. Z drugiej strony – bilety lotnicze do Belfastu nie są jakoś koszmarnie drogę, więc zostawiamy sobie otwartą furtkę, by wrócić tu w bliższej lub dalszej przyszłości. Raczej dalszej, bo na świecie jest jeszcze tyle pięknych miejsc do obejrzenia, ale za to niezmiennie – z największą przyjemnością.
Przeczytaj także o najwięszej atrakcji Irlandii. A przynajmniej według Weekendowych. A poniżej wyszukasz naprawdę swojskie noclegi w całej Irlandii.
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
2 komentarze
JM
witam!
Grobla Olbrzyma jest to pozostałość po gigantycznym drzewie polnym Edenu, do dziś się zachowała skamieniała struktura komórkowa. Komórki o wymiarach wielometrowych, coś niesamowitego. Piękne zdjęcia.
weekendowi
Dzięki:) Pozdrawiamy I&M