Warning: file_exists(): open_basedir restriction in effect. File(core/post-comments) is not within the allowed path(s): (/home/weekendowi/domains/weekendowi.pl:/tmp:/var/tmp:/home/weekendowi/.tmp:/home/weekendowi/.php:/usr/local/php:/opt/alt:/etc/pki) in /home/weekendowi/domains/weekendowi.pl/public_html/wp-includes/blocks.php on line 532
Bukareszt to nie tylko Pałac Ceaușescu. Ciekawy przewodnik po ciekawym mieście - weekendowi.pl
Europa Środkowa i Wschodnia

Bukareszt to nie tylko Pałac Ceaușescu. Ciekawy przewodnik po ciekawym mieście

Nie oszukujmy się – przyjechaliście tutaj po to, żeby na własne oczy zobaczyć ten olbrzymi pałac-szkaradę, zbudowany przez Nicolae Ceaușescu. Jeśli jednak chcecie oswoić stolicę Rumunii zapamiętajcie naszą radę – do zwiedzania tego kolosa weźcie się w ostatnim możliwym momencie.

Bukareszt był kolejnym przystankiem na trasie naszej wycieczki po Rumunii. O tym, gdzie byliśmy i co warto zobaczyć w tym kraju możecie przeczytać TUTAJ. Jednym z ciekawszych miejsc na trasie był Wesoły Cmentarz w Sapancie. Rumunię polecamy każdemu i zapewniamy, że po tygodniu pobytu w tym kraju wyzbędziecie się wszystkich krzywdzących stereotypów, jakie możecie mieć na temat tego kraju. Było pięknie, a potem wjechaliśmy do Bukaresztu (nie mylić z Budapesztem). Nie no, żartujemy. W Bukareszcie też było fajnie.

Kiedy miejscowi dowiedzą się, że jesteś turystą, najczęściej powtarzanym przez nich, a zrozumiałym przez ciebie wyrazem, będzie Pentagon. Tak, chyba każdy mieszkaniec Bukaresztu wyrecytuje ci tę obowiązkową formułkę, że Pałac Parlamentu to największy budynek w Europie i drugi największy budynek na świecie, właśnie po Pentagonie. Być może usłyszysz też, że budynek powstał w rekordowym tempie 5 lat (choć do dzisiaj nie został ukończony) – w tym czasie zespół 200 architektów i 30 tys. robotników pracowało na placu budowy non-stop 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. I jeszcze jedna obowiązkowa ciekawostka, którą na pewno usłyszysz – pałac został w całości wykonany z budulca i elementów pochodzących z Rumunii.

Bo Rumuni to dumny naród, więc z braku laku pałac to ich powód do dumy. Choć ich przywiązanie do kolosa jest dość problematyczne – w niedawnym głosowaniu na najpiękniejszy budynek Bukaresztu wygrał właśnie budynek parlamentu. Jednak z drugiej strony zwyciężył on także w konkursie na budynek najbardziej szkaradny.

Turysta z Ameryki może i mógłby to przełknąć – oni kupują jako suweniry nawet puste puszki po konserwach z nalepkami „Zapach komunizmu”. Naprawdę, widzieliśmy na własne oczy w Sobor Parku w Budapeszcie. Ale jako turysta z Polski, który sam posiada taki koszmarek w samym centrum swojego miasta, masz wątpliwości. Pozytywne jednak jest to, że parlament nie dominuje nad miastem. Gdyby tak było, pierwsze wrażenie byłoby…

…jeszcze gorsze niż to, które zastaniesz

Bo jeśli do Bukaresztu przyjedziesz autem, pierwszą rzeczą, jaką zastaniesz będzie ogromny korek. My rogatki stolicy przekroczyliśmy we wtorek tuż po godz. 19. Metodą dedukcji stwierdziliśmy więc, że do naszego hotelu pojedziemy przez centrum, bo jest znacznie bliżej niż bukaresztańskim ringiem (potem okazało się, że korek spotkałby nas także i tam). I początkowo jechało się rzeczywiście płynnie, jednak im bliżej centrum liczba aut rosła coraz mocniej, tak że w pewnym momencie zwyczajnie stanęliśmy w miejscu. Chcąc nie chcąc była to okazja do pierwszego przyjrzenia się miastu. Skojarzenia? Ogromne skwery z wysokimi socrealistycznymi kamienicami, szerokie pięcio-sześciopasmowe arterie przechodzące w gigantyczne ronda i niezliczona masa aut. A do tego fatalne oznakowanie, dzięki czemu bardzo łatwo się zgubić. „Paryż Wschodu? Zwariowali…” – myślisz sobie, stojąc w tym korku. Bo czasu na przemyślenia masz dużo, przypominasz więc sobie frazę z przewodnika. Fakt, Bukareszt ma swój Łuk Triumfalny i swoje Pola Elizejskie, czyli Bulevardul Unirii, ale na tym podobieństwa się kończą. Swoją drogą, Ceaucescu jak każdy komunistyczny watażka z manią wielkości był niezłym cwaniakiem. Przy projektowaniu ogromnych bulwarów prowadzących do pałacu parlamentu zarządził, że mają one być w sumie o 1 metr szersze i 6 metrów dłuższe niż paryskie Pola Elizejskie.

Najlepiej zwiedzać taksówką, ale trzeba uważać

A potem jedziesz do hotelu, masz wieczorny relaks, z samego rana jesz pyszne śniadanie i ruszasz na zwiedzanie miasta. I tu nasza pierwsza bardzo ważna rada dotycząca poruszania się po mieście: jeśli nie musisz, nie pchaj się do ścisłego centrum autem. Raz, że z parkingami krucho, dwa – nawet jeśli jakimś cudem znajdziesz miejsce, to zaraz podleci do ciebie jakiś dziad borowy z propozycją „popilnowania autka, panie kierowniku”. I po co ci te stresy? Tym bardziej, że Bukareszt ma całkiem niezłą komunikację publiczną – aż 4 linie metra (pojedynczy bilet kosztuje ok. 2 lei). A jak już jesteśmy przy metrze, jeszcze jedna ciekawostka o Ceaucescu. Otóż był on tak złośliwym sukinsynem, że zbudował linie metra przecinające cały Bukareszt. Cały? No oczywiście, z wyjątkiem osiedli zamieszkanych przez intelektualistów, których jako przywódca klasy robotniczej wybitnie nie znosił. Słońce Karpat zapewne uznało, że inteligent nie tylko głodny, jest bardziej płodny, ale też dla zdrowia może burżuazyjnie poruszać się o własnych nogach zamiast korzystać z robotniczego metra. Ale że był dobry pan, bo przecież mógł zabić – dał rumuńskim okularnikom okazję do odkupienia win – wszyscy zwolnieni pracownicy uniwersytetów i akademii nauk pracowali fizycznie przy budowie słynnego pałacu.

Ale wracając – jeśli będziecie zwiedzać Bukareszt większą grupą, lepszym rozwiązaniem może okazać się taksówka, która jest bardzo tania. Większość korporacji w Bukareszcie liczy sobie 1,39 lei za kilometr (kurs lei w stosunku do złotego to prawie 1:1). Ale uwaga: najlepiej zamówić taksówkę przez telefon albo np. poprosić o zamówienie jej w hotelu. Czemu? Bo jak spróbujesz na postoju, to taksówkarz najpewniej zacznie z tobą negocjować cenę, za którą dowiezie cię na miejsce. Zwykle będzie to minimum 3 razy wyższa kwota niż ta, którą zapłaciłbyś, gdyby włączył licznik.

Cząstka Paryża

Zwiedzanie zaczynamy w sercu Bukaresztu, czyli na placu Unirii. I uciekamy stąd jak najszybciej, bo tu zwyczajnie nie ma co oglądać (wyłączając olbrzymią wyrwę w asfalcie, na której prawie nie straciliśmy koła, a podobno od czasu do czasu ktoś się zagapia i rozrywka gotowa). Ogromny skwer otoczony podniszczonymi budynkami, z wybijającym się na pierwszy plan wielkim domem towarowym przypominającym warszawskie Domy Centrum, ale tak sprzed 20 lat.

Unirii to jednak najlepsze miejsce do wejścia na starówkę – najlepiej od strony Strada Franceza na północnej pierzei, którą wchodzimy w labirynt wąskich, pięknie odnowionych uliczek. Już na samym początku widzimy ruiny Starego Dworu, który był siedzibą władców Wołoszczyzny. Nie jest to najbardziej atrakcyjne miejsce w Bukareszcie, ale warto je zobaczyć, bo to od tego miejsca zaczęła się stołeczna funkcja Bukaresztu. A miasto zawdzięcza to niejakiemu Władowi Palownikowi, znanemu szerzej jako Dracula, który właśnie tu zbudował jedną ze swych siedzib.

Ruszamy więc dalej, przez przecinającą starówkę Strada Selari, po drodze mijając fajne knajpki i reprezentacyjne, piękne budynki banku centralnego, muzeum narodowego i to, co w tej starówce jest chyba najfajniejsze, czyli świetnie zachowane kościoły i monastyry, często niespodziewane ukryte między blokami czy rzędem kamienic. Na pewno pozycją obowiązkową jest przepiękna Biserica Stravrapoleos.

A stąd tylko krok do pięknego krytego żółtym szkłem pasażu Macca-Vilacrosse, gdzie wypijesz niezłą kawę bez obawy o zgniecenie przez tłumy bywalców (na samej starówce wieczorami tłok jest nie do zniesienia).

Starówka nie jest duża, ale ładna, chociaż problem z nią jest taki, że to miejsce imprezowo-konsumpcyjne – tylko takie potrzeby jesteś tam w stanie zaspokoić. Ale jednocześnie…kurde, jest jednak potwierdzeniem tezy, że swego czasu Bukareszt nie bez kozery był nazywany "Paryżem Wschodu". To, co zachowało się i zostało dziś pieczołowicie odnowione, to jednak tylko cząstka klimatu sprzed lat – resztę strawiło m.in. trzęsienie ziemi i sam dyktator, który nakazał wyburzenie połowy starówki, aby zbudować tego pałacowego molocha.

Następny punkt naszej wędrówki to świeżo odnowiony plac Uniwersytecki – centrum życia studenckiego i wszelkiego rodzaju ulicznych rozruchów. To tutaj studenci protestowali w 1989 roku przeciwko reżimowi Nicolae Caucescu, a kilka miesięcy później, po obaleniu dyktatora – gdy okazało się, że fatalna sytuacja nie uległa zmianie doszło do najbardziej haniebnego wydarzenia we współczesnej historii Rumunii.

Plac Uniwersytecki

To tzw. mineriada, czyli przyjazd kilkunastu tys. górników do stolicy, których na demonstrującą opozycję i studentów napuścił następca dyktatora Ion Iliescu (Swoją drogą, typ spod równie ciemnej gwiazdy jak Ceaucescu). Górnicy szybko spacyfikowali manifestacje, doszło do krwawych walk, w których zginęło kilkanaście osób.

Wróćmy jednak do spaceru .Przechodzimy przez plac, po drugiej stronie widzimy modernistyczną bryłę Teatru Narodowego, a naprzeciwko coś, co przypomina piękny pałac. To jednak nie pałac tylko…szpital. A dokładnie szpital Coltea – najstarszy szpital w Rumunii, powstały w budynku po dawnym klasztorze w 1704 roku.

Takie szpitale tu mają 🙂

Idziemy dalej w boczne uliczki – Strada Biserica Enei i Strada Academiei, by dojść do Placu Rewolucji. Dla Rumunów to miejsce szczególne, bo tutaj zaczęła się i zakończyła kariera Nicolae Ceaucescu. To tutaj w 1968 roku dyktator przeżywał szczyt swojej popularności, publicznie potępiając inwazję na Czechosłowację i promując doktrynę niezależności Rumunii, co przysporzyło mu ogromnej popularności wśród współziomków. I to ostatnie przemówienie z grudnia 1989 roku, gdy ponownie wspinał się na szczyty swoich oratorskich umiejętności, ale jego los był już przesądzony.

Idziemy dalej do kolejnego dużego skweru Piata Romana i schodzimy w lewo do Bulevardul Dacia, gdzie pod numerem 20 mieści się La Placinte. Według Diany, która oprowadzała nas po Bukareszcie to jeden z fajniejszych lokali w mieście. Czemu? Bo nie jest bardzo drogo, bo w menu macie cały wachlarz dań kuchni rumuńskiej i mołdawskiej, a lokal zazwyczaj pęka w szwach. Ale stoliki zajmują nie turyści (którzy w to miejsce docierają raczej rzadko), tylko miejscowi, pałaszujący swoje ulubione specjały. Nie ma chyba lepszej rekomendacji na obiad, nawet jeśli czasem trzeba zaczekać kilka minut na wolny stolik.

Jeśli napełniliście już brzuchy, to mamy do wyboru dwie opcje. Możemy albo iść dalej pieszo na północ ( co jest opcją raczej polecaną) albo wsiąść na Romana do metra i przejechać dwie stacje do przystanku Aviatoliror, znajdującego się na obrzeżach parku Herastrau. Tutaj dociera już mało która wycieczka, a naprawdę szkoda. Czemu? Co najmniej z trzech powodów. Po pierwsze – po przejściu wzdłuż południowej pierzei parku naszym oczom ukaże się rumuński Łuk Triumfalny. Gdy już go zobaczycie, wejdźcie do parku od jego strony, a po chwili zobaczycie pamiątkowy pomnik Michaela Jacksona, do którego Rumuni mają wielki sentyment.

A potem idziemy chwilę parkiem i docieramy do Muzeul Satului, czyli jednego z fajniejszych muzeów jakie zobaczycie. Satului to żywy skansen, w którym znajdują się domy, świątynie, zagrody, a nawet oryginalny zajazd – w sumie 272 historyczne budynki w większości przeniesione w oryginalnym stanie z innych części kraju. To pozycja obowiązkowa, zwłaszcza, jeśli nie byliście np. w Maramuresz czy Bukowinie na północy kraju.

A na koniec – ten cholerny parlament…

No dobra, przeszliśmy już wszelkie pomniejsze atrakcje Bukaresztu, teraz nadszedł czas, aby wyssać z ciebie wszystkie siły witalne. Nie, niestety nie żartujemy – tak na człowieka działa największa atrakcja tego miasta. Pałac Parlamentu to monumentalna budowla, ale czy warto wchodzić do środka?

Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Z jednej strony widoki z tarasów widokowych na Bukareszt są naprawdę godne zobaczenia, fajna jest też reprezentacyjna sala balowa. Aby jednak zobaczyć te kilka ciekawych miejsc, trzeba przejść prawdziwą drogę przez małą mękę. A na czele tej męki stoi smutny pan lub równie smutna pani – przewodnik wycieczki, z ubraniem, gadką i poczuciem humoru jakby żywcem wyjętym z 1989 roku.

Wszędzie to samo: korytarze, schody, wielkie puste sale. I tak do wyrzygania 😉

Tak, niestety Pałac Parlamentu można zwiedzać tylko w grupach z przewodnikiem. I jeśli chcecie się załapać na konkretną godzinę, lepiej wcześniej zarezerwować miejsce przez telefon. Ceny, godziny otwarcia i numer telefonu znajdziecie tutaj. Oczywiście, można też po prostu iść do kasy biletowej i spróbować kupić bilet z marszu, nie ma jednak gwarancji, że załapiemy się na wybrany program i zamiast po angielsku pan będzie do nas nawijał po rumuńsku.

Sam pałac, jak wspomniałem już wcześniej, jest ciągle w budowie, choć przechodząc jego fragmentami wyraźnie widać, że już przydałby mu się generalny remont. Generalnie nasz przewodnik był strasznym nudziarzem, a jego anegdoty o tym, że kilkadziesiąt szwaczek szyło ten dywan przez miesiąc nie są zbyt zabawne. Podczas oprowadzania nie zabrakło też suchego żartu w stylu Karola Strasburgera. "Drodzy państwo, katedrę Sagrada Familia budują już 140 lat i końca nie widać. My budujemy parlament dopiero 30 lat, więc mamy jeszcze trochę czasu hehe". I to by było na tyle, jesli chodzi o część rozrywkową.

To też widok z tarasu parlamentu. Na pierwszym planie park Izvor

Wyraźnie też widać, że nasz przewodnik unika tematu Ceaucescu, być może słusznie wychodząc z założenia, że o zmarłych (choćby nie wiem jak źle traktowali swoich poddanych) mówi się dobrze albo wcale. Zabrakło mi więc kilku "anegdot", które doczytałem dopiero po zakończeniu wizyty. Np. tej, gdy podczas jednej z gospodarskich wizyt (jak każdy dyktator Nicolae chciał osobiście nadzorować każdy szczegół) bystre oko Towarzysza Nico dostrzegło, że freski na dwóch ścianach różnią się od siebie wielkością. Błyskawicznie zebrało się konsylium nadwornych artystów – zaczęło się mierzenie i skrupulatne sprawdzanie. I jak się okazało, Nicolae miał oczywiście rację – między jednym freskiem, a drugim były 2 cm różnicy. Cóż było robić? Błyskawicznie zdrapano całą ścianę i z pietyzmem zamalowano ją na nowo.

Czy warto dla takich widoków męczyć się te 2,5 godziny? Wybór pozostawiam wam. Ale Bukareszt na pewno warto odwiedzić – nie jest to najpiękniejsze miasto świata, ale na pewno ma swój niepowtarzalny klimat.

PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!

Jesteśmy podróżniczą rodziną. Poznaliśmy się w 2007 r. i od razu okazało się, że podróże to jedna z naszych wspólnych pasji. I tak jeździmy razem przez życie. W 2011 r. wzięliśmy ślub, a od sierpnia 2013 r. dołączyła do nas Helenka. Nasza kochana córka od razu złapała podróżniczego bakcyla. Ale nie mogło być inaczej – już w brzuchu mamy zwiedzała m.in. Izrael i Islandię, a pierwszą świadomą podróż – samochodowy trip po Bałkanach – zaliczyła mając 12 tygodni. Obecnie jest nas czwórka do zespołu dołączyła druga córka Idalia.

20 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *