Jak zostałem tatą na pełen etat
Nowych wpisów na blogu nie było trochę dłużej niż zakładaliśmy, mieliśmy jednak dobry powód (lub jak kto woli – wymówkę). Jaki? Dwa tygodnie temu w życiu moim i Izy dokonała się mała rewolucja, w wyniku której zamieniliśmy się rolami. Na najbliższe sześć miesięcy. Jak jest? Super, choć przyznam, że wyobrażałem to sobie zupełnie inaczej.
Ta zamiana miejsc nie była szokująca ani nieoczekiwana – o pójściu przeze mnie na urlop tacierzyński zdecydowaliśmy z Izą jeszcze w momencie, gdy Helka była kilkumilimetrową kijanką. Swoją drogą, mój Word chyba nie idzie z duchem czasu, bo co chwila zmieniał mi słowo „tacierzyński” na „macierzyński” w ramach autokorekty, podkreślając to pierwsze jako błąd ortograficzny, gramatyczny, logiczny i rzeczowy.
Nie był to trudny wybór – po prostu roczny urlop (w niektóre dni myślę,że to bardzo niefortunne określenie) na wychowanie dziecka dzielimy równo na pół i właśnie przyszła pora na mnie. Powodów takiej decyzji było sporo, ale na pewno nie była to ideologia gender. Jeśli już, to w grę wchodziły kwestie finansowo-zawodowe (rok poza rynkiem pracy to jednak sporo), ale chyba ważniejsze były sprawy osobiste – ja naprawdę chciałem z Heldonem spędzać trochę więcej czasu niż pół godziny rano i góra 2-3 godzinki wieczorem, zanim uśnie. Bo to jest trochę tak, że starasz się jak możesz, żeby być najlepszym ojcem na świecie, ale w praktyce wracasz z pracy cholernie zmęczony, czasem musisz w niej zostać chwilę dłużej i w domu meldujesz się dopiero po 18, co oznacza, że możesz co najwyżej ją nakarmić, wykąpać i położyć spać. Co znaczy, że w praktyce jesteś takim weekendowym tatą. Nie chcesz, ale musisz.
Dlatego od dwóch tygodni jestem tatą na pełen etat i jestem bardzo zadowolony, bo Helka jest być może najgrzeczniejszym dzieckiem na świecie z najbardziej regularnym trybem życia. Najczęściej budzi się po 7 rano, je śniadanko, potem trochę się bawimy i tak ok. 9 rano dochodzimy do drzemki. Potem jest drugie śniadanko i spacer, po którym wracamy do domu na obiad. Potem bywa różnie – zazwyczaj Heldon próbuje wymopować swoim brzuchem całą wykładzinę w naszym salonie, ewentualnie ją zjeść, a ja staram się uprzątnąć pobojowisko, jakie w międzyczasie stworzyliśmy z małą, zanim Iza wróci z pracy.
Potem już jest z górki – jeszcze trochę zabawy, podwieczorek, czasem drzemka, kolacja, siku, paciorek i spać. I choć na pierwszy rzut oka ten harmonogram nie wygląda na bardzo skomplikowany, to są takie dni, kiedy pod wieczór padam na ryj ze zmęczenia. I myślę sobie wtedy, że będzie jeszcze zabawniej, kiedy mała zacznie raczkować i trzeba będzie cały czas skupiać na niej uwagę. Ale tak naprawdę…to już nie mogę się tego doczekać.
Jak mi idzie? Tak szczerze, to…chyba nieźle. Mała nie płacze, w dalszym ciągu przesypia całe noce od 19.30 do 7 rano, co jest przyczyną zazdrości innych młodych rodziców i zasługą Najlepszej Żony Świata i wdrożonej przez nią strategii 3-5-7 (Kto wie, o co chodzi, pewnie wie, jak serce nam się czasem krajało przy jej realizacji. Ale wystarczyły 3 tygodnie i dziś mała usypia jak na hejnał). No i grzeczna jest, nie wliczając okresowych napadów szaleństwa 🙂
To oczywiście nie znaczy, że brakuje mi czasu wolnego. Przeciwnie, czasem jest go trochę. I jedyny problem polega na tym, żeby odpowiednio go wykorzystać. Przed pójściem na tacierzyński (który Word wciąż zmienia na „macierzyński”) plany dotyczyły nie tylko małej, ale też tzw. rozwoju osobistego: czytać dużo dobrych książek, zacząć regularnie ćwiczyć, by zrzucić trochę sadła, przechadzać się nonszalancko z wózkiem w otoczeniu kabackich mam i pisać, przede wszystkim dla przyjemności, a nie z zawodowego obowiązku. I krok po kroczku, powolutku, to wszystko zaczyna się jakoś układać, a poszczególne punkty powoli są realizowane. Bo pierwsze 2 tygodnie były pod tym względem bardzo słabe – nie wchodząc w szczegóły, przez krótki moment znalazłem się na skraju uzależnienia od programów typu „Trudne sprawy”. I choć bardzo chciałbym, aby tak nie było, nie jest to niestety żart.
Przez najbliższe kilka miesięcy jestem więc w pełni podporządkowany mojej małej księżniczce. A w wolnych chwilach będę pisał, co dla Ciebie czytelniku, jest być może całkiem niezłą wiadomością. Oznacza bowiem, że Weekendowi Podróżnicy w końcu będą regularnie aktualizowani. A to będzie tylko jedna z kilku zmian związanych z działalnością bloga, ale o tym napiszemy Wam w stosownym terminie.
Myślę, że tematów do opisywania nam nie zabraknie, bo już w marcu odbędzie się nasza kolejna rodzinna wyprawa. A w czerwcu kolejna. A w międzyczasie…kto wie, może jeszcze jedna?
PS. A wiecie, co jest najlepsze w tym tzw. urlopie? Kompletne odcięcie się od pracy. Ale takie całkowite, nie takie jak na 2-3 tygodniowym urlopie, kiedy zanim zaczniesz naprawdę wypoczywać, już zaczynasz myśleć o tym, że zaraz trzeba wracać. A na tacierzyńskim? Pierwszego dnia siedziałem na pracowym mailu prawie non-stop, drugiego sprawdziłem 3-4 razy w ciągu dnia. Tydzień później znów się zalogowałem, ale tylko dlatego, że musiałem zapłacić rachunek za internet, a na pracowym mailu miałem swój numer identyfikacyjny klienta.
Jestem więc człowiekiem wolnym. Bo choć uwielbiam swoją pracę i piszę to nie tylko dlatego, że tego bloga czytają ludzie z pracy, to wiecie jak jest – jest fajnie, ale jest też masa frustracji, bicia głową w mur, nieodpowiednich pomysłów, ludzi i zdarzeń. O których myślisz zawsze – czy tego chcesz, czy nie.
Chyba, że jesteś na tacierzyńskim 😉
PS1. A dla tych, którzy chcieliby znaleźć w tym wpisie coś w tematyce bloga, informujemy, że już niedługo uciekniemy z Bałkanów na północ. Mroźną, ale piękną północ. Bądźcie więc z nami na bieżąco.
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
3 komentarze
g11
Taka mała uwaga odnośnie słówka “urlop tacierzyński” – Word poprawia ponieważ jest to nowosłowo. Mamy tylko urlop macierzyński, z którego może skorzystać również ojciec dziecka. Nie ma w języku polskim takiego słowa jak “tacierzyństwo”, jest tylko ojcostwo ale urlop ojcowski to całkiem inna sprawa. A całego bloga czyta się super. Pozdrawiam 🙂
NieSia
Gratuluję. Mężczyzna, tata bardziej poukładany od mamy (mówię o sobie). Niby teoretycznie Mamy stałe elementy dnia to niestety z drzemkami bywa różnie i te psują rytuały, bo usypianie czasem baaaardzo się wydłuża. Na szczęście pi razy drzwi wszystko odbywa się mniej więcej o tej samej porze. Chyba wypróbuje metodę 3-5-7.. o ile nie jest za późno.
Pozdrawiam i powodzenia!
Zapraszam do mnie. Blog młodej niepoukładanej matki i żony: http://niesiowo.blogspot.com/
weekendowi
Pozdrawiam i bardzo dziękuję za miłe słowa 🙂