Zwiedzamy Kosowo: Co warto zobaczyć i jak nie dać się zastrzelić? Praktyczny przewodnik
Niestety, wszystkich spragnionych krwawych i emocjonujących historii musimy rozczarować, bo prawda jest taka, że w Kosowie jest normalnie. Oczywiście na tyle, na ile normalnie może być w kraju, którego nie uznaje połowa świata, a żyjący w nim ekstremiści najchętniej powyrzynaliby się nawzajem, gdyby nie międzynarodowe siły pokojowe.
1. Wjazd do Kosowa
Do Kosowa wjechaliśmy od strony Serbii, przekraczając granicę w pobliżu miejscowości Novi Pazar (warto zajrzeć – miasto jakby żywcem wyjęte z Bliskiego Wschodu) – cały czas prujemy drogą nr 234 aż do posterunku granicznego (albo tak jak my – bardziej malowniczą trasą na południe w stronę jeziora Gazivoda).
W tym miejscu rozwiejmy mit – nie ma najmniejszego kłopotu z wjazdem do Kosowa od strony Serbii. Jeszcze jakiś czas temu problem istniał, ale w drugą stronę – wjeżdżając do Kosowa od strony np. Macedonii i kierując się dalej do Serbii można było w teorii zostać oskarżonym o nielegalne przekroczenie granice (bo skoro Serbia nie uznaje istnienia Kosowa, to jak do cholery przedarłeś się przez posterunek graniczny, kolego?). Dziś to się już nie zdarza – Serbia i Kosowo podpisały porozumienie o normalizacji wzajemnych stosunków (przy ogromnych protestach w obu krajach). I choć Serbia wciąż nie uznaje Kosowa, to w praktyce przynajmniej oficjalnie oba kraje starają się ze sobą koegzystować.
Ważną sprawą są kontrole graniczne – my przekraczaliśmy granicę w środku tygodnia, ok. godz. 17 i przed nami na granicy stało 5 samochodów. Szczęśliwie dla nas wszyscy mieli coś do oclenia i przepuścili nas na czoło kolejki. Samo przekroczenie granicy to formalność, warto jednak pamiętać o ubezpieczeniu. Kosowo nie honoruje zielonej karty, co oznacza, że przy wjeździe musisz wykupić polisę na auto. A nie jest to tania przyjemność, bo najtańsze ubezpieczenie na 15 dni kosztuje 30 euro.
Co jednak dziwne, nie zawsze jest ono wymagane – od nas nikt nie wymagał wykupienia polisy. Ponoć często tak się dzieje, gdy jedzie się przez Serbię – wiadomka, jesteś dalej w Serbii, a nie w Kosowie, więc na kij ci nowa polisa?
Ma to swoje dobre strony – oszczędność kasy, ale też potencjanie bardzo złe – o nich więcej za chwilę.
2. Pierwsze wrażenia…
…są bardzo ciekawe. Po przekroczeniu granicy minęliśmy arsenał kilkunastu opancerzonych pojazdów i odgrodzone drutem kolczastym koszary KFOR, zza których kilkudziesięciu niemieckich żołnierzy przyglądało nam się z zaciekawieniem. W końcu niecodziennie widzi się dwójkę wariatów z małym dzieckiem w niedawnej strefie wojny…
Ale to była tylko taka rozgrzewka, bo dziwnie dopiero zaczęło być – już po dwóch kilometrach przywitał nas ogromny billboard z napisem po serbsku i angielsku „Tu jest Serbia!”, a jadąc dalej w stronę Kosowskiej Mitrowicy na praktycznie każdym przydrożnym słupie dumnie powiewały serbskie flagi. Było tak aż do miejscowości Zubin Potok, która stanowi umowną granicę terenów zamieszkiwanych przez Serbów (zamieszkują prawie w całości dwa regiony na północy kraju – Serbów jest tam ponad 100 tys.) i Albańczyków (a właściwie Kosowarów, bo tak się nazywa ten naród – o tym też napiszemy więcej później).
Po drodze ciekawostek było więcej – koniec października to był akurat czas intensywnej kampanii przed wyborami samorządowymi. Mieliśmy więc masę plakatów – serbskich polityków startujących w wyborach, głoszących konieczność powrotu Kosowa do Serbii i…serbskich nacjonalistów z takimi samymi hasłami, nawołującymi jednak do bojkotu wyborów.
Serbowie mieszkający w Kosowie to radykalna awangarda – zbuntowani ostatni Mohikanie, którzy nigdy nie pogodzą się z niepodległością Kosowa. Podziwiani przez resztę Serbów za swój upór – bo zostali w mateczniku, na ziemi ojców, z której w ciągu ostatnich 15 lat wyniosło się ponad 150 tys.pobratymców. Ich bunt najlepiej widać na drogach – nie uznają Kosowa tak bardzo, że jeżdżą autami bez tablic rejestracyjnych (kosowskich nie założą za nic). To właśnie zagrożenie związane z brakiem polisy – przywali w ciebie taki jeden i co powiesz policjantom, skoro auto było bez blach.
3. Kosowska Mitrowica…
…to pierwsze miasto, do którego wjechaliśmy. Symbol tej cholernej wojny dwóch narodów – jeszcze w 1999 roku mieszkało w nim 116,5 tys. ludzi, dziś tylko 71 tys. Gdy tam wjeżdżasz, masz wrażenie totalnego chaosu, ale też dynamiki i takiej energii, jaką spotykasz tylko w miejscach wstających z kolan – dziesiątki młodych ludzi na ulicach i domy – niewykończone, sama czerwona cegła, często bez okien albo tylko ze schodami prowadzącymi na planowane dopiero kolejne kondygnacje. Takie widoki znajdziesz na przedmieściach, bo prawdziwą energię Mitrowicy widzimy wjeżdżając do centrum miasta. To dość wąska aleja Mrebresha Teute – ciągnąca się przez kilka kilometrów tętniąca życiem główna ulica handlowo-rozrywkowa. Tłumy ludzi nie zważających na przepisy ruchu drogowego, okupujących kafejki i bary, sklepy, bankomaty i nieskończona rzesza samochodów – każdy parkuje jak chce i gdzie chce.
Polski akcent w Kosowskiej Mitrowicy
W pewnym momencie ta sielanka gwałtownie się urywa – dojeżdżamy do słynnego mostu na rzece Ibar, który oddziela albańską od serbskiej części miasta. Patrzysz na drugą stronę – widzisz ciemność, smutne blokowiska, w których palą się pojedyncze światła. I jakąś taką złowrogość. W poprawie nastroju nie pomaga też widniejący na moście komunikat, który głosi, że prowokacyjne zachowania będą karane represjami, a w okolicy obowiązuje całkowity zakaz zgromadzeń. Egzekwowaniem prawa zajmuje się zlokalizowany pośrodku mostu zestaw dwóch opancerzonych pojazdów i kilkunastu uzbrojonych po zęby żołnierzy. Pierwotnie chcieliśmy na chwilę wjechać do serbskiej części miasta, ale w tej sytuacji czujemy się dość nieswojo i jedziemy dalej, w stronę Prisztiny.
4. Tanie tankowanie
Na rogatkach Mitrowicy zatrzymujemy się na stacji benzynowej. W tym miejscu ważna wskazówka: Tankujcie do pełna. Cena poniżej 5 zł/litr, znacznie taniej niż w Serbii, Macedonii i Albanii, gdzie ceny są zbliżone do tych z Polski, a jakość paliwa bez zarzutu. To wbrew pozorom ważna uwaga, bo Ojczyzna przyzwyczaiła nas do tankowania na markowych stacjach: Shellu, BP czy innym Orlenie i olewaniu tych małych stacyjek w stylu „U Pana Staszka”. W Kosowie są tylko takie małe stacyjki.
No więc podjeżdżamy, tankujemy do pełna, idę zapłacić kartą. 3 sekundy po wyjęciu karty z czytnika nagle jesteśmy świadkami blackoutu – w całym mieście gaśnie światło. Sprzedawca przeprasza mnie na chwilę, po czym klnąc szpetnie po albańsku wychodzi przed pawilon i włącza agregat – po chwili na stacji znów świeci światło. Wsiadamy do samochodu i ruszamy dalej – wyłączenie prąduito świetna okazja, by sprawdzić, kto w Kosowskiej Mitrowicy jest dziany, a kogo nie stać na awaryjne zasilenie. Większość domostw zalicza się do tej drugiej kategorii, a co ciekawe – przy świeczkach operuje też kilka hoteli. Trasę do Prisztiny pokonujemy w ciemnościach, choć mimo późnej pory ruch na drodze jest całkiem spory. Oba miasta dzieli tylko 40 kilometrów, jednak pokonanie tej trasy zajmuje nam ponad trzy kwadranse.
5. Ceny w Kosowie
Z walutą w Kosowie jest bardzo ciekawa sprawa – oficjalnym środkiem płatniczym do 2002 roku był jugosłowiański dinar, jednak już od 1999 roku wyparła go…niemiecka marka, niezwykle popularna wśród Kosowarów dzięki dziesiątkom tysięcy lokalesów, którzy za chlebem wyjechali do Niemiec i przesyłali zarobione tam pieniądze rodzinom. Miejscowe sklepy przyjmowały także dolary czy franki szwajcarskie, ale to marka wiodła prym, a dinar – choć oficjalnie wciąż podstawowa waluta nie był rekomendowany z powodu powojennej inflacji i ogólnej słabości tego pieniądza.
W 2002 roku Niemcy porzucili markę na rzecz euro, a w ślad za nimi poszło Kosowo, które choć nie jest oficjalnym członkiem strefy euro, może bez problemu przyjąć tę walutę jako swoją własną (tak samo zrobiła Czarnogóra).
Dziś Kosowo jest najtańszym krajem wśród tych, w których walutą jest euro, a być może i najtańszym krajem dla turysty w całej Europie. Nie może być jednak inaczej, skoro przeciętny Kosowar zarabia średnio ok. 250 euro netto.
Zdecydowanie tańsze niż w Polsce są artykuły spożywcze: za bochenek chleba zapłacimy 1,50-2 zł, za dużą butelkę wody – 1,50 zł, filet z piersi kurczaka kosztuje 12-13 zł za kilogram, pomidory – ok. 4 zł za kilogram, pomarańcze 4,5-5 zł za kilogram. Tanie są też używki – puszka piwa (np. niezłego lokalnego browaru Peja) kosztuje ok. 2 zł (w knajpie – góra 6 zł), a paczka papierosów – ok. 8 zł.
Robiąc zakupy, nie zapomnijcie o miejscowym winie. Jest naprawdę bardzo smaczne i tanie. Myśmy testowali kilka gatunków (m.in. najbardziej znaną kosowską markę Stone Castle) i każda przypadła nam do gustu. Jakie jest to wino? Internetowa ściągawka podpowiada mi, że w Kosowie robi się świetne Chardonnay, Merlota i Pinot Noir, ale ponieważ nie odróżniam jednego od drugiego, poprzestańmy na cenach: najdroższe wino w sklepie dostaniecie za 3-3,50 euro, ale sporo gatunków wina można dostać za dwójkę z haczykiem.
Tanio jest też w hotelach – zatrzymaliśmy się w bardzo przyjemnym hotelu Denis 15 minut spacerkiem od centrum (cztery gwiazdki) i zapłaciliśmy jakieś 30-35 euro za noc. Przyjemna stawka za naprawdę europejski standard, przepyszne śniadanie (choć byliśmy chyba jedynymi klientami) i bardzo miłą obsługę.
6. Zwiedzamy Prisztinę
…i pierwsze, co przychodzi nam na myśl to ogromny plac budowy: dziesiątki bloków, biurowców, dziury w ziemi dopiero przygotowywane pod inwestycje. Prisztina jak i całe Kosowo przeżywa ogromny boom budowlany i widać to na każdym kroku: na drodze od Prisztiny do granicy z Macedonią oprócz kilku stacji benzynowych są tylko dwa rodzaje sklepów: salony meblowe i hurtownie budowlane. Choć nie jest aż tak znowu idealnie: wiele budów wygląda tak, jakby prace stanęły kilka lat temu, utykając w martwym punkcie. Ale taki już urok najmłodszego kraju Europy, który ogłosił niepodległość 17 lutego 2008 roku. Dokładnie tego dnia odkryto najbardziej znaną turystyczną atrakcję Prisztiny, czyli pomnik „Newborn” – na wielkich literach umieszczając flagi 99 państw, które jako pierwsze uznały niepodległość Kosowa.
Stamtąd jest tylko rzut beretem do reprezentacyjnego deptaku nazwanego imieniem Matki Teresy. Trzeba przyznać, że jest pięknie odnowiony – równiutki bruk, stylowe knajpki (w których od samego rana przesiadują tłumy miejscowych – oczywiście zgodnie z bałkańską tradycją 95 proc. to mężczyźni) i wielka podobizna prezydenta Ibrahima Rugovy w centralnym punkcie skweru. Fajne wrażenie psuje tylko obrzydliwa fasada Grand Hotelu, który kiedyś był zapewne chlubą Prisztiny, a dziś wygląda tak, jakby za chwilę miał się rozlecieć.
7. Umiesz liczyć? Licz na siebie
No dobra, to jesteśmy na deptaku i zastanawiamy się co dalej. Logicznym pomysłem jest znalezienie informacji turystycznej. O, jest tutaj, przy Grand Hotelu. Radosny prawie biegnę po zwyczajową mapkę i całuję klamkę, co trochę mnie dziwi, bo jest prawie południe. Niezrażony idę do hotelu, bo przecież każdy szanujący się hotel powinien dysponować mapą centrum dla swoich gości. Okazuje się, że moje pytanie o mapkę kompletnie dezorganizuje pracę recepcji. Dwie starsze panie pokrzykują coś niezrozumiale na swojego młodszego kolegę, po czym jedna z nich znika na zapleczu, przez otwarte drzwi widzę jak grzebie w szufladzie, a potem w torebce i po paru minutach przynosi zmiętą i pogiętą mapę centrum. Teraz jeszcze tylko skserować i będzie kopia dla mnie. Ale ksero jak na złość nie działa. Zrezygnowany wychodzę, ale na szczęście informacja turystyczna już działa. No to idę. A tam pani wręcza mi mapkę, ale za miła to ona nie jest.
– Dziękuję za mapkę. A może mi pani powiedzieć, które miejsca w Prisztinie są najbardziej warte uwagi? Wie pani, chcemy zobaczyć wszystko, co najważniejsze.
– Przecież ma pan mapę, tam jest wszystko napisane – odpowiada.
– No tak, ale wie pani. Chodzi mi o takie "best of Prisztina".
– Ma pan mapę, na mapie jest wszystko – mówi pani z informacji, dając wyraźnie do zrozumienia, że nasza rozmowa jest skończona.
I taka to była rozmowa. W tym temacie Kosowo ma więc sporo do nadrobienia, choć wcale nie jesteśmy lepsi. Pewnej wrześniowej niedzieli w zeszłym roku zajechaliśmy do Grudziądza. I co? Informacja była nieczynna – bo jak wiadomo, najwięcej turystów odwiedza miasta w dni powszednie w godzinach 9-15.
8. To jak z tymi atrakcjami?
Są, a jakże. I to całkiem sporo. Idąc deptakiem w stronę pomnika Skanderbega i Rugovy w końcu dojdziemy do najstarszej części miasta, gdzie możemy natknąć się na zabytkowy meczet z XVII wieku, kilkusetletnią wieżę zegarową i stary bazar. W tej okolicy znajduje się też Muzeum Kosowa – dość świeża placówka, w której jednak całkiem sporo się dzieje. W muzeum można zobaczyć m.in. wystawę poświęconą starożytności, ale też tę najnowszą – o wydarzeniach z lat 1996-99, interwencji NATO, walkach Armii Wyzwolenia Kosowa aż do ogłoszenia niepodległości w 2008 roku. Niestety, choć wstęp do muzeum jest bezpłatny, ma sporą wadę – eksponaty są opisane tylko po albańsku, a brak angielskiej wersji poważnie utrudnia zwiedzanie.
Następnie wracamy na deptak i idziemy na jego drugi koniec. Tu powstaje katedra błogosławionej Matki Teresy, o której pisaliśmy już niedawno. Znajduje się przy ulicy…George’a Busha, która w pewnym momencie krzyżuje się z bulwarem…Billa Clintona. Skręcamy w prawo i idziemy przez jakieś 10 minut do skrzyżowania z trasą na Tiranę. Znajduje się tam pomnik Clintona – druga najpopularniejsza atrakcja stolicy Kosowa. I…tak naprawdę to by było na tyle. Oczywiście, jeśli ktoś lubi militaria, to w okolicy są bazy KFOR, jednak wstęp do nich jest oczywiście wzbroniony, a z zewnątrz niewiele widać.
9. Dziewczęta w letnich sukienkach na deptaku
Jest jeszcze jedna atrakcja Prisztiny, co do której zgadzamy się z Izą w stu procentach: to piękne mieszkanki stolicy Kosowa. I chodzi tu zarówno o urodę jak i styl – młode Kosowarki ubierają się skromnie i subtelnie, ale stylowo i z pomysłem. To duży kontrast, zwłaszcza w porównaniu z Serbkami czy Macedonkami, które stawiają raczej na ostry makijaż i krzykliwe kolory. Reasumując: Prisztinie gratulujemy dziewcząt 🙂
10. Miejsce serbskiej traumy
Wyjeżdżając z Prisztiny chcieliśmy jeszcze pojechać do Prizren, które według opisów jest zdecydowanie najładniejszym kosowskim miastem. Niestety, plany pokrzyżował nam ogromny korek, który na 1,5 godziny uwięził nas w centrum miasta. W korku tym ujawniły się najgorsze cechy charakteru kosowskich kierowców, w wyniku czego uznaliśmy z Izą, że spokojnie przeżyjemy bez odwiedzenia tego miasta. Zamiast tego skierowaliśmy się w stronę Skopje (tam mieliśmy zaplanowany kolejny nocleg), a po drodze odwiedziliśmy jeszcze dwa ważne dla Serbów miejsca: monastyr Gracanica z XIV wieku (znajduje się na liście UNESCO) oraz obelisk upamiętniający bitwę na Kosowym Polu z 1389 roku, która oznaczała dla Serbów wpadnięcie w tureckie sidła na kilkaset lat.
11. Przejeżdżając przez Kosowo, co jakiś czas widzimy charakterystyczne trzy literki UCK.
To skrót Armii Wyzwolenia Kosowa – kosowskiej partyzantki, która walczyła z Serbami o niepodległość kraju. Formacja, w ramach której w szczycie popularności działało do 10 tys, żołnierzy dzieli jednak Kosowarów – bo tak na dobrą sprawę była to organizacja terrorystyczna, odpowiedzialna za liczne zamachy na ludność cywilną, oskarżona też o próby dokonania etnicznej czystki na Serbach mieszkających w Kosowie. Oprócz tego, działalność UCK miała być po części finansowana z handlu heroiną i pożyczek od Osamy Bin Ladena. Choć wielu mieszkańców Kosowa nie popierała działalności UCK, w każdej większej miejscowości jest pomnik, tablica lub inna forma upamiętniająca bojowników tej formacji.
Cmentarz bojowników Armii Wyzwolenia Kosowa gdzieś przy granicy z Macedonią
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
12 komentarzy
Marcin
Czy nie mieliście problemów z wyjazdem z Kosowa przez inną granicę niż SRB-RKS? Nawigacja google odradza wjazd do Kosowa przez Serbie, tranzytu takze nie przewiduje. Planuję drugi duży road trip po Bałkanach.
Lukasz
Witaj Marcin,
Udało się to ustalić? Planuje Kosowo w przyszłym roku i też wolałbym Przejechac przez nie albo wjazd Serbia wi wyjazd do Macedonii albo odwrotnie.
Dorota
Potwierdzam opinie, że Prizren to najładniejsze miasto w Kosovie. Po przekroczeniu granicy z Serbią ròwnież zwròciłam uwagę na to, że Serbowie wizualnie poprzez powieszone, czy namalowane (np. na skale) podkreślają przynależność państwową miejsca. Mitrovica jest jakby etniczną linią demarkacyjną – dalej jest tak "albańsko". (W 2015 roku przejechałam Kosovo na rowerze w ramach mojej pierwszej rowerowej podróży po magicznych i bardzoo ciekawych społecznie, historycznie, politycznie, Bałkanach).
Z Archiwum Podróżnika
Fajny tekst 🙂 Niedługo ruszamy stopem po Bałkanach. Na pewno będziemy szukać pięknych dziewcząt w Kosowie! 😛 Pozdrawiamy!
weekendowi
Udanej wyprawy!
Pingback:
kawairakija
Ode mnie za mapę w tej informacji turystycznej chcieli pieniędzy. Podziękowałem, ale za to rozmowę z paniami uciąłem sobie bez problemu. Może jestem przystojniejszy? Będziecie jeszcze pisać o innych miejscach w Kosowie?
weekendowi
W innych miejscach w Kosowie nie byliśmy 🙂 Na Kosowo mieliśmy zaplanowane 1,5 dnia, a potem ruszyliśmy do Skopje.
Ale jeszcze coś napiszemy – chodzi mi po głowie taki ciut bardziej historyczno-polityczny tekst, tylko muszę go dobrze ubrać w słowa, żeby nie wywołać międzynarodowego skandalu 🙂
A co do informacji turystycznej: Takiś kurna ładny, że aż kazały Ci zapłacić? Kupy się to nie trzyma, drogi Watsonie 🙂
kawairakija
Sprzedawał facet. Nic nie poradzisz.
weekendowi
“My, Słowianie, wiemy, jak nasze na nas działa,
Wiemy jak poruszać tym, co mama w genach dała” 😀