Warning: file_exists(): open_basedir restriction in effect. File(core/post-comments) is not within the allowed path(s): (/home/weekendowi/domains/weekendowi.pl:/tmp:/var/tmp:/home/weekendowi/.tmp:/home/weekendowi/.php:/usr/local/php:/opt/alt:/etc/pki) in /home/weekendowi/domains/weekendowi.pl/public_html/wp-includes/blocks.php on line 532
Co warto zobaczyć w Iranie, a co sobie odpuścić? Teheran, Kom i Kaszan (część 1) - weekendowi.pl
Azja

Co warto zobaczyć w Iranie, a co sobie odpuścić? Teheran, Kom i Kaszan (część 1)

Teheran nas przytłoczył, Kom pozytywnie zaskoczył, a w Kaszanie w końcu poczuliśmy się naprawdę dobrze. Pierwszy etap podróży to ewolucja naszego nastawienia od „wracamy najbliższym samolotem” do „czemu tylko 2 tygodnie?” Przeczytaj, co warto zobaczyć w Iranie.

W ciągu 14 dni w Iranie zrobiliśmy taką trochę trasę obowiązkową – przejechaliśmy 2,8 tys. km i zobaczyliśmy wszystko, co polecały przewodniki i inni podróżnicy. Większość miejsc nas zachwyciła, ale początki były trudne.

Nasza podróż zaczęła się mniej więcej o 5 rano, gdy przeszliśmy odprawę paszportową i z drżeniem serca wychodziliśmy z hali przylotów. Z drżeniem, bo byliśmy 2 godziny później niż pierwotnie umawialiśmy się z kierowcą, który miał nas zawieźć do hotelu. Na szczęście kierowca na nas czekał (choć zachwycony nie był) i ruszyliśmy w drogę, a po godzinie znaleźliśmy się w kultowym hotelu Firouzeh, który polecił nam równie kultowy miłośnik marokańskich browarów rzemieślniczych, czyli Osmól. – Pan Moustavi na pewno nie da wam zginąć – mówi Paweł. To dlatego Firouzeh uchodzi za hotel „kultowy” – bo pan Moustavi wszystko załatwi, pogada, pomoże, a jak trzeba poleci dobre hotele w innych miastach. To dlatego „Lonely Planet” poleca go jako najlepszą opcję „economy” w Teheranie, a telefon na recepcji dzwoni właściwie co chwilę.

Pan Moustavi faktycznie okazał się bardzo pomocny, choć jeśli wierzyć George'owi – nowo poznanemu koledze z Australii – jest on hersztem terroturystycznej organizacji, która czerpie prowizje z polecania zbłąkanym turystom hoteli i innych usług. – Mówię ci, on trzyma wszystko w łapie. Nie zdziwiło was, że jak wam polecał hotele, to zawsze były te droższe, tak od 30 dol. w górę? I że zawsze mówił, nie zapomnijcie powiedzieć, że przesyła was Moustavi? – wyłuszczał nam swoją spiskową teorię George, który jakoś się z panem Moustavi nie dogadał i od razu dorobił do tego całą ideologię. Nawet tłumaczył nam, o co poszło, ale nie do końca zrozumieliśmy. Generalnie George miał od nas znacznie wyższy budżet – 100 dol. dziennie. My połowę tej kwoty i to na trzy osoby.

WAŻNA UWAGA: Jeśli jedziecie z lotniska do Teheranu taksówką koniecznie zatrzymajcie się przy mauzoleum ajatollaha Chomeiniego. To ta ogromna budowla z czterema wielkimi minaretami znajdująca się tuż za bramkami na autostradzie, właściwie na przedmieściach Teheranu. Wstęp do niej jest wolny, jeśli więc nie będziecie jechali tędy w środku nocy, zatrzymajcie się na chwilę, bo chyba warto – z Teheranu nie ma tu jak dojechać, chyba że kolejną taksówką.

My poprzestaliśmy jedynie na krótkim postoju, gdyż 5.30 rano po nocy pełnej atrakcji nie sprzyja duchowo-architektonicznej kontemplacji.

Ale wróćmy do pana Moustaviego i samego Hotelu Firouzeh. Jak było? Jakość odpowiednia do ceny – 30 dol. za dwójkę w centrum Teheranu to dobra cena, więc warunki nie są najwyższych lotów.

A jak podobał się nam sam Teheran? Szczerze mówiac mamy dość mieszane uczucia, ale być może są one związane z tym, co pisaliśmy w poprzednim poście – rozwrzeszczana i zatłoczona stolica Iranu nie jest chyba najlepszym miastem na rozpoczęcie przygody z tym krajem.

Mimo to podjęliśmy rękawicę – połaziliśmy trochę po centrum, odwiedziliśmy bazar i pałac Golestan, a potem ruszyliśmy do teherańskiego metra, które jest chyba najlepszym środkiem transportu po mieście. Co nie znaczy, że dobrym i komfortowym, bo od świtu do późnego wieczora jest ono maksymalnie zatłoczone.

Ulice Teheranu, w oddali masyw Elburs
Ulice Teheranu, w oddali masyw Elburs

W teherańskim metrze doceniliśmy za to pozornie dyskryminacyjną praktykę, czyli osobne przedziały dla kobiet. W praktyce to bardzo wygodna sprawa, bo o ile wagony zwykłe były zawsze zapchane do granic możliwości, o tyle w tych kobiecach zawsze można było gdzie szpilkę wcisnąć, nie mówiąc już o Izie i Helce.

Ah, oczywiście przedziały kobiece w metrze działają tak, że faceci nie mają do nich wstępu, za to kobiety mogą swobodnie podróżować w wagonach „unisex”. Żeby nie było 😉

Metrem trochę pozwiedzaliśmy najciekawsze punkty Teheranu, z których na uwagę zasługują dwa najciekawsze punkty: budynek amerykańskiej ambasady i Azadi Tower.

Azadi Tower, Teheran
Azadi Tower, Teheran

O tym pierwszym już trochę pisaliśmy. Generalnie Irańczycy nie mają pojęcia, co tak kręci turystów w tym miejscu. – Wszyscy turyści tam jeżdżą, a ja nie rozumiem po co – zdradził nam Moussi, z którym przez kilka godzin jeździliśmy po okolicach Kaszanu.

No i co mu odpowiadać? Prawda, że tak jak wszyscy chcemy sobie zrobić fotkę na tle kościotrupiej Statuy Wolności jest dość trywialna. Grafiti na ścianach robią jednak wrażenie: zwłaszcza te z gołąbkami pokoju i ajatollahem.

Była Ambasada USA, Teheran
Była Ambasada USA, Teheran

Nieco mniej podobało nam się za to Azadi Tower, czyli jeden z symboli Teheranu. Potencjał ma: wychodząc z metra tuż obok widzimy fantastyczną panoramę gór okalających Teheran. A gdzieś tam w oddali majaczy brama Wolności – oczywiście, w rzeczywistości jest znacznie mniejsza niż wydaje się na zdjęciach.

Z bramą jest jeden podstawowy problem logistyczny: trudno się tam dostać. Droga do skweru prowadzi przez dwie pętle trzy-czteropasowych skrzyżowań, po których mkną auta. O przejściu dla pieszych w tym miejscu nie słyszano, a krawężniki mają oczywiście po kilkadziesiąt centymetrów (taka drobna sugestia dla podróżujących z dziećmi na wózku). A nawet gdyby przejście było, to teherańscy kierowcy zapewne i tak mieliby je w nosie. Piszę to w pełni świadomie: nigdzie nie spotkałem gorszych kierowców niż w Teheranie. Chamscy, nieuważni, olewający pieszych (nawet gdy ci są na pasach, np. w połowie drogi). A żeby było śmieszniej – tuż obok jest posterunek policji, która błogo obserwuje zmagania przechodniów z armią zmotoryzowanych Persów.

Wieża Azadi, Teheran
Wieża Azadi, Teheran
 

Zbudowana z marmuru wieża i monumentalny plac prezentują się bardzo okazale, choć nie poświęcamy zbyt dużo czasu na kontemplację – późnym popołudniem tego dnia temperatura w Teheranie spadła do jakichś 5 stopni.

Ale to nie był jedyny problem Teheranu. Weźmy drugi, prosty: jedzenie. Nasz hotel był niby w centrum, 10 minut spacerkiem od placu Chomeiniego, ale położony był chyba w jakimś motoryzacyjnym zagłębiu. Bóg (ten nasz) mi świadkiem: już w ciągu dnia ciężko było znaleźć jakąś knajpę (w końcu znaleźliśmy przy bazarze), ale prawdziwe schody zaczęły się wieczorem, gdy jak przystało na łowcę, ruszyłem w poszukiwaniu kolacji. I za radą pana Moustaviego poszedłem w stronę przeciwną do centrum, bo tam bliziutko miała być jakaś knajpa. I faktycznie, restauracja była – kwadrans bardzo solidnym spacerem. A znalazłem ją tylko dlatego, bo w akcie desperacji chciałem już kupić baklawę w sąsiedniej cukierni (Helka na pewno nie miałaby nic przeciwko).

Teheran zasłużył w naszej klasyfikacji na solidną 3. Na więcej liczyć nie może, choć fakt, nie daliśmy mu pewnie szansy na to, by nasz związek ewoluował gdziekolwiek dalej z fazy „to skomplikowane”.

Z Teheranu pojechaliśmy do Kom. Pojechaliśmy pociągiem. I uwaga – każdy napotkany Irańczyk radził nam, że jeśli będziemy mieli do wyboru pociąg lub autobus, zawsze wybierajmy pociąg. Bo tańszy i wygodniejszy. To dobra rada, zwłaszcza że Irańczycy en masse olewają pociągi i masowo jeżdżą wszelkiej maści kołową komunikacją zbiorową. I w sumie nie wiadomo czemu, bo pociąg czyściutki, wygodny i super tani – pokonał ponad 100 kilometrów w nieco ponad 2 godziny, a cena biletu to ok. 1 dolara od osoby. Podróż dodatkowo umilały nam kreskówki z Tomem i Jerrym, wyświetlane na dużych ekranach zamontowanych w każdym przedziale.

Pociąg do Kom
Pociąg do Kom

W Kom po raz kolejny mieliśmy okazję przekonać się, że choć Irańczycy to najbardziej sympatyczni ludzie na świecie, to jednak trzeba wobec nich zachowywać się asertywnie, bo inaczej przepadliście. Myśmy tak mieli z przypadkowo poznanym na dworcu pasażerem, który zaoferował się, że znajdzie nam hotel, bo jest stąd i święte miasto zna jak własną kieszeń. Zgodziliśmy się… i szybko pożałowaliśmy, bo gość niestety pojęcia o Kom i hotelach nie miał zbyt dużego i średnio co 5 minut pytał miejscowych o drogę. Ale nie poddał się i wziął sobie za punkt honoru (jak każdy Irańczyk w jego sytuacji), że zdechnie, ale znajdzie nam dobry hotel – taki, z którego będziemy zadowoleni. I wtedy już nie ma przeproś – prosiliśmy, groziliśmy i złorzeczyliśmy (w kilku językach), ale nic nie wskóraliśmy – uparł się i tyle. No, ale hotel fajny załatwił – za piątym podejściem. Wyglądało to tak: prowadził nas do jakiegoś mitycznego domu nauczyciela, w którym mieliśmy dostać z jego kartą zniżkową super warunki za 5 dolarów. Ale coś mu nie ufaliśmy, więc po drodze zatrzymaliśmy się w innym hotelu. „Mister, ja to załatwię” – powiedział nasz człowiek i zniknął w recepcji, żeby „negocjować”. Po minucie wrócił cały w skowronkach i mówi, że 30 dol. My byliśmy pod wpływem efektu domina (Helka zmęczona i wkurzona, więc Iza zmęczona i wkurzona, więc Tato i Kochany Małżonek służy za odgromnik), więc byliśmy skłonni przyjąć tę ofertę, niezależnie od ceny, ale nasz człowiek mówi. „Mister, to tylko 100 metrów dalej. Chodźmy do domu nauczyciela!”. I do dziś się zastanawiam, czemu za nim poszliśmy. W każdym razie okazało się, że karta zniżkowa działa, ale nie dla gości.

No to wracamy do poprzedniego hotelu, a tam niespodzianka – pokój jest, i owszem, ale cena wzrosła do 45 dolarów. I to był chyba ten moment, w którym nie wytrzymałem – nie pamiętam, co krzyczałem, ale chyba żadna telewizja w Polsce ani w Iranie by tego nie wyemitowała. Grunt, że udało się zbić cenę do 25 dolarów, a nasz Irańczyk odszedł z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku.

Wrażenia z Kom opisaliśmy w dużej mierze w poprzednim wpisie, ale miasto z pewnością warto odwiedzić choćby na jedno popołudnie, żeby zobaczyć, że to zupełnie inny Iran niż Teheran. Kom to Iran przyjazny, ale konserwatywny – w końcu to tu wykuwała się islamska rewolucja, która wyniosła do władzy ajatollaha Chomeiniego, który w Kom mieszkał przez wiele lat.

Co warto zobaczyć w Iranie? Kom

Co robić w Kom? To samo co wszyscy – przejść się ogromnym placem w stronę Mauzoleum Fatimy i dogłębienie zwiedzić to sanktuarium. Budowla zniewala zarówno swoim ogromem jak i bogactwem zdobień – z pewnością spędzonego tam czasu nie uznacie za stracony. Z Kom przejechaliśmy do Kaszanu, który wielu podróżników sobie odpuszcza, a to parafrazując klasyka, który zatrzymał Angilię – nawet nie błąd, tylko wielbłąd. Czemu? Kaszan to miasto pełne ciekawych (acz dobrze schowanych) zabytków, a jednocześnie miasto niezwykle urocze na swój prowincjonalny sposób. Naprawdę – gdyby na miejsce meczetów postawić kościoły, to centrum miasta moglibyście pomylić z Raciążem czy inną Zduńską Wolą (tak, to komplement).

Meczet w Kaszanie
Meczet w Kaszanie

Optymalny termin na zostanie w Kaszanie to 2 dni – pierwszy dzień warto przeznaczyć na spacer po mieście. Zwlaszcza w okolice starego miasta, w którym znajduje się oryginalna łaźnia sprzed kilkuset lat i tradycyjne perskie domy z pięknie utrzymanymi ogrodami.

A do tego fantastyczny, ciągnący się kilometrami bazar – atrakcji jak najbardziej starczy na jeden dzień.

Drugiego dnia wybraliśmy się na wycieczkę – wynajętym autem (zapłaciliśmy 20 dolarów) pojeździliśmy trochę po okolicy. Widzieliśmy podziemne miasto, jakiś skrawek pustyni, podziemne miasto. Czy było warto? Tak, ale gdybyśmy raz jeszcze mieli wybór, zamiast tej wycieczki pojechalibyśmy pewnie do Abbyaneh.

Pustynia i słone jezioro niedaleko Kaszanu
Pustynia i słone jezioro niedaleko Kaszanu

Wieczorem ruszyliśmy dalej – z Kaszanu nocnym pociągiem do Jazd – pierwszej „klasycznej” destynacji na trasie naszej podróży do Iranu. Ale to już w kolejnym wpisie.

Tu znajdziesz pozostałe wpisy o Iranie

PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI! 

Jesteśmy podróżniczą rodziną. Poznaliśmy się w 2007 r. i od razu okazało się, że podróże to jedna z naszych wspólnych pasji. I tak jeździmy razem przez życie. W 2011 r. wzięliśmy ślub, a od sierpnia 2013 r. dołączyła do nas Helenka. Nasza kochana córka od razu złapała podróżniczego bakcyla. Ale nie mogło być inaczej – już w brzuchu mamy zwiedzała m.in. Izrael i Islandię, a pierwszą świadomą podróż – samochodowy trip po Bałkanach – zaliczyła mając 12 tygodni. Obecnie jest nas czwórka do zespołu dołączyła druga córka Idalia.

4 komentarze

  • Aza

    Bardzo przydatny wpis do osoby wybierającej sie w podróż do Iranu. Przepiękne zdjęcia, mam nadzieję, ze też takie przywiozę po spędzeniu tam trzynastu dni. Jadę tam na wycieczke objazdową z wytwórnią wypraw, która ma bogato rozpisany plan zwiedzania. I ciekawe atrakcje jak wypraw łodzią na wyspy Hormuz i Hengam oraz zwiedzanie kanionu Chahkooh. Gdy tak czytam o Iranie to caoraz bardziej uważam, ze ten kraj mnie zauroczy.

  • Maria

    w tekście zawarłeś nieścisłą informację. Do mauzoleum Chomeiniego można dojechać metrem. To jest przedostatnia stacja linii czerwonej metra Behesht-e Zahra (jedziemy w kierunku południowym). Ze stacji Mejdune Chomeini podróż metrem trwa tam ok. 20 minut. Wiele osób, które chcą zaoszczędzić na transporcie, jadą taksówką do tej własnie stacji metra, a potem dalej jadą metrem. Oszczędność na taksówce ta stacja metra/centrum miasta, to połowa.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *