Czemu warto odwiedzić Słowenię? Idealne miejsce na majówkę
Słowenia to dla statystycznego polskiego turysty to symbol frustracji – najdroższe 43 km autostrady w Europie, która oddziela nas od ukochanego Adriatyku. Tymczasem warto zrobić przynajmniej kilkudniowy postój w drodze, bo Słowenia z pewnością jest tego warta. Zresztą, czy da się nie lubić kraju, w którego języku sklepy z chińskim badziewiem (a jest ich tutaj pełno) nazywają się po słoweńsku „Kitajska Trgovina”?
Kiedy jeździsz sobie po Bałkanach i w końcu docierasz do Słowenii nie możesz się nadziwić, że ten kraj był kiedyś częścią Jugosławii. Tu wszystko jest trochę inne niż w pozostałych bałkańskich krajach: język trochę inny, poziom zamożności trochę wyższy, miasta trochę bardziej zadbane, na ulicach trochę fajniejsze auta i ludzie trochę lepiej ubrani. Tak, choć Słowenia po wojnie znalazła się po sowieckiej stronie żelaznej kurtyny, to już od dawna jest mentalnie krajem Zachodu. A paradoksalnym potwierdzeniem jest nawet bankowy kryzys, który złoił gospodarkę tego kraju równie mocno, jak większość gospodarek strefy euro.
Panorama Lublany z zamku
Słoweńcom bliżej niż do Serbów jest więc do Niemców, a przynajmniej lubią tak o sobie myśleć. Słoweńcy mieli szczęście, bo najnowsza historia ich oszczędziła – gdy rozpadała się Jugosławia, Belgrad praktycznie nie stawiał oporu, by Słowenia stała się wolnym państwem. Walka o niepodległość kraju nosi nazwę „wojny weekendowej”, a w czasie tzw. walk zginęła tylko jedna osoba – przypadkiem zestrzelony pilot śmigłowca jugosłowiańskiej armii, który okazał się zresztą…Słoweńcem. Ale szczęście Słowenii trwało dalej – tuż po ogłoszeniu niepodległości postawiła na liberalizm i wolny rynek. Efekt? Mały kraj szybko stał się najszybciej rosnącą gospodarką w regionie, czego efektem było szybkie przyjęcie euro w 2007 r. (to były czasy, gdy bycie w eurolandzie było jeszcze uznawane za sukces i powód do uznania).
A dziś? Dziś Słowenia oprócz Planicy i skoczków narciarskich kojarzy się nam głównie z tymi cholernymi drogimi autostradami. 15 euro za 43 kilometry w drodze do Chorwacji? Masakra. Pewnie, można je jakoś objechać i pojechać drogą lokalną – jak to zrobić przeczytacie choćby tutaj i tutaj – ale nie każdemu się chce, więc bulimy, przeklinamy pod nosem i jedziemy.
Liczyć na łut szczęścia i jechać autostradą bez winietki nie radzimy, bo kontrole są dość często – sami trafiliśmy na taką w listopadzie. Była niezbyt wymyślna – zablokowana droga i nakaz zjazdu na przydrożny parking, gdzie czekał już policyjny patrol. Pan policjant puścił jedno auto na słoweńskich blachach, drugie auto na słoweńskich blachach, a zatrzymał dopiero nas. Rozmowa była krótka..
My: Dobry wieczór, panie władzo.
Policjant: Dobry wieczór, sprawdza…aaaaa, ma pan winietkę widzę. W takim razie szerokiej drogi.
Piszę o tej autostradzie, bo większości z nas tylko z tym kojarzy się Słowenia. Tymczasem jest tam wiele pięknych miejsc, które warto zobaczyć. A jeśli ten argument do was nie trafia, to może posłużę się ekonomią. Skoro już bulisz te 15 euro na 7 dni, to równie dobrze możesz zostać tu na chwilę.
A oto mapka z planem naszej podróży. Zwiedzenie tych wszystkich miejsc nie powinno zająć wam więcej niż 3 dni
Ok, jesteście już przekonani? W takim razie zaczynamy. My naszą podróż zaczęliśmy od Mariboru – to drugie największe miasto w Słowenii, ale przy tym bardzo kameralne i spokojne. W Mariborze na pierwszy plan wysnuwa się renesans – centrum miasta to niewielki ryneczek Glavni Trg z ratuszem z XVI wieku, kilkoma renesansowymi kamieniczkami i…zamykającą go od północy ruchliwą jezdnią pełną aut. Z rynku mamy dwie możliwości – możemy iść na most nad Dravą, by obejrzeć bardzo przyjemny dla oka krajobraz miasta z miejskimi murami i masą winnic położonych tuż przy rzece. Idąc w stronę przeciwną podążamy w stronę właściwego centrum miasta – to kilkanaście małych ulic łączących się w całkiem spory deptak. Po drodze warto zobaczyć jeszcze XIV-wieczne kamienice i kościół franciszkanów i w końcu lądujemy w ścisłym centrum miasta, gdzie znajduje się zamek. Tylko, że wiecie…zamek to naszym zdaniem powinien stać na wzgórzu albo innym równie eksponowanym punkcie. Jeśli jest zaś położony tak jak w Mariborze to wiedz, drogi czytelniku, że dość łatwo możesz go przeoczyć.
Maribor zrobił na nas całkiem przyjemne wrażenie, co nie zmienia faktu, że to miasto na dwugodzinny spacer i tyle No, ewentualnie można zahaczyć o winiarnie nad rzeką, ale nie testowaliśmy, więc nie ręczymy za ich jakość.
Naszym następnym punktem podróży był położony 30 km od Mariboru Ptuj – najstarsze miasto Słowenii – malowniczo położone nad Dravą. Miejsce idealne na godzinny spacer – warto zobaczyć budynek ratusza i wspiąć się na położony na wzgórzu zamek.
Zamek w Celje
A jak już jesteśmy przy zamkach, to z pewnością spodoba wam się ten w Celje, czyli mieście położonym w połowie drogi między Mariborem, a Lubljaną. Samo miasto na kolana nie rzuca, ale położony na wysokim wzgórzu zamek już tak. Sam zamek jak zamek – trochę multimediów, wystawa strojów, zbroje.
…i widoki z wieży
Ale z murów obronnych i świeżo odnowionej wieży rozciąga się fantastyczny widok na miasto i okolicę. Aż żal nie wydać tych 2 euraków na bilet (z tej kwoty 1 euro można wydać sobie w zamkowej kawiarni, więc dla skner to prawdziwa okazja).
Ponad 70-kiometrów za Celje coś dla siebie znajdą miłośnicy przyrody i widokówkowych krajobrazów – to Logarska Dolina, czyli wspaniały park krajobrazowy z widokiem na Alpy Kamnickie. Widoki są zjawiskowe, kontakt z przyrodą – trudny do przecenienia. Z pewnością warto tam się udać, choć nie wszystkie trasy spacerowe tam są wskazane dla młodych stażem rodziców z małym dzieckiem. My długo tam nie zabawiliśmy – niestety, pogoda była bardzo daleka od tej, którą widzicie na zdjęciu poniżej.
Wyspa na jeziorze Bled
Wieczorem dojechaliśmy do Bledu, który jest chyba najbardziej urokliwym zakątkiem Słowenii. Widać to już po cenach – jakimś cudem wyrwaliśmy nocleg za 25 euro w "apartamencie" na piętrze prywatnego domu. Regularne hotele miały ceny z kosmosu. Ale niezależnie od tego czy będziecie tam nocować czy nie, warto zatrzymać się w Bledzie choć na kilka godzin. I wcale nie można wykluczyć, że sącząc kawkę w jednej z kafejek nad brzegiem krystalicznie czystego jeziora cały dzień zleci wam w mgnieniu oka. Zresztą, nie ma co się produkować – popatrzcie sami na te zdjęcia.
Miasto przypomina trochę klimatem naszą Krynicę – piękne drewniane domki i stylowe hotele z epoki nad samym jeziorem. Jest pięknie, nie dziwi więc, że w Bledzie swoją letnią rezydencją miała królewska dynastia Karadziordziewiczów, a po wojnie – marszałek Tito. Dla tak znamienitych gości organizowano szereg atrakcji – w 1932 r. na zamarźniętej tafli jeziora odbył się mecz hokejowy, w którym Czechosłowacja bez litości złoiła Jugosławię 24:0.
Ale kiedy jesteś w Bledzie, prawie z każdego miejsce widzisz górujący nad jeziorem zamek na wapiennym wzgórzu, którego początki sięgają XI wieku. Można się do niego dostać spacerem (czego nie polecamy) lub podjechać na samą górę autem. Sam zamek to nic specjalnego, ale widok na jezioro i miasto z murów obronnych jest wart tych 9 euro, które trzeba zapłacić za bilet.
Z Bledu ruszyliśmy w stronę stolicy Słowenii. I wiecie co jest najlepsze? Że jeśli spodobało wam się to, co tu zobaczyliście to wiedzcie, że najlepsze atrakcje Słowenii są dopiero przed wami. A po więcej zapraszamy tutaj. Zobaczcie także tekst o Lublanie i o wąwozie Vintgar.
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
9 komentarzy
Dorota - kocham wyjazdy
A ja bardzo polecam okolice Bovec oraz szlak edukacyjny „Soška pot”. Szlak biegnie wzdłuż przepieknej rzeki Socy.
Dominika
Dzięki za wpis! Idę czytać dalej o Słowenii w następnych wpisach. Wybieram się tam już w tę sobotę, więc muszę zacząć planować co zobaczyć i gdzie się zatrzymać 🙂
Pozdrawiam!
weekendowi
Super! Przed Tobą wiele fajnych i różnorodnych miejsc:) Pozdrawiamy:)
Pingback:
sewen
a wystarczyło z Bledu jeszcze kawałek nad jez. Bohinj… umarlibyscie z wrazenia:)
weekendowi
Bohinj nadrobiliśmy w tym roku 😉 Fajna odskocznia.
Pingback:
Miha
Nie wiem gdzie wyczytaliście o tej jednej ofierze w czasie wojny ale to kompletna nieprawda. Tak naprawdę po stronie słoweńskiej zginęło 19 osób i po stronie JLA 44 osób https://en.wikipedia.org/wiki/Ten-Day_War#Casualties . Nie wolno tego przekręcać, ponieważ Słoweńcy są z tego bardzo dumni 🙂 A termin “wojna weekendowa” funkcjonuje chyba tylko w zagranicznej literaturze bo Słoweńcy używają określenia “wojna 10-o dniowa”.
Weekendowi
Ajj, masz oczywiście rację. Korzystałem z BBC, ale widać, że double checking źródeł to podstawa. Pozdrawiamy, poprawimy 🙂