Jak doprowadzić Rumunów do wściekłości? Ostra wpadka zamieniona w genialny pomysł
Po latach wpadek i upokorzeń Rumuni w końcu powiedzieli dość i postanowili raz na zawsze wyjaśnić światu, że stolicą ich kraju jest Bukareszt, a nie Budapeszt. A to nie jest oczywiste? – być może zapytasz. No właśnie nie jest. A wszystko zaczęło się od językowej wpadki Michaela Jacksona 22 lata temu, która ruszyła lawinę.
– Szeeeshcz Polska! Jak shee bawicze? Czoo szlychacz?!? – znacie to, co nie? Co druga muzyczna zagraniczna gwiazda przybywająca nad Wisłę uczy się obowiązkowo jednego-dwóch zdań w naszym języku, żeby podczas koncertu rozgrzać nieco publikę. To sposób stary jak świat, bo choć metoda należy do najtańszych, to zawsze działa bez pudła. No, prawie zawsze.
Metody tej próbował m.in. Michael Jackson, gdy w 1992 roku przyjechał do Bukaresztu w ramach swojego światowego "The Dangerous Tour". Jak przystało na Króla Popu, Rumunia przyjęła go po królewsku, a na każdym kroku towarzyszyły mu dziesiątki tysięcy fanów. I nic dziwnego, bo był pierwszą tak wielką gwiazdą, która odwiedziła Rumunię w sumie dość krótko po upadku reżimu Nicolae Ceaucescu.
Jackson odwdzięczył im się, dając na narodowym stadionie Lia Manoliu świetny koncert (to nie moje są słowa, to legenda ludowa), wcześniej jednak zwiedzał stolicę Rumunii. Odwiedził m.in. sierocińce, gdzie rozdawał dzieciom prezenty (Jeśli chcesz, wstaw w tym miejscu jakiś żart na temat młodych chłopców, po tylu latach już mnie to nie bawi) i słynny Pałac Parlamentu – największy budynek w Europie i drugi największy na świecie, o którym będziecie mogli przeczytać tutaj już wkrótce.
Podczas zwiedzania parlamentu Jackson wyszedł na taras i widząc tłumy, które przyszły dla niego pod pałac, postanowił wygłosić krótką przemowę. Walnął jednak solidną gafę. „Hello Budapest!” – krzyknął uradowany Michael, na co tłum zareagował raczej chłodno. Nie pomogło nawet, gdy po chwili się poprawił. Jacksonowi jednak się upiekło, bo Rumuni najwyraźniej go polubili i to z wzajemnością. MJ wrócił do Bukaresztu na kolejny koncert w 1996 roku, a tuż po jego śmierci w jednym z większych parków stolicy postawiono mu pamiątkowy pomnik.
Czemu się przejmują? Przez historię
Ale to był dopiero początek. Bo mieszkańców Budapesztu na swoich koncertach w stolicy Rumunii pozdrawiali m.in. muzycy z Iron Maiden, Morcheeba, Lenny Kravitz, Ozzy Osbourne i Metallica. Z kolei w 2008 roku wokalista Whitesnake David Coverdale pozdrowił widzów po węgiersku.
Z naszej perspektywy te przejęzyczenia mogą wyglądać zabawnie. Wiecie, takie "Poland Holland". Ale dorzućmy do tego odrobinę geopolityki i stanie się jasne, że problem jest. Bo stosunki Węgrów z Rumunami układają się…różnie. A początkiem tej "kosy" był słynny traktat z Trianon z 1920 roku podpisany na koniec I wojny światowej. W jego wyniku Węgry, będące dotychczas części monarchii Austro-Węgier straciły ponad 70 proc. swego dotychczasowego terytorium. Wśród tych ziem znalazły się m.in. Maramuresz i Transylwania, które wraz z ponad milionem Węgrów do dziś wchodzą w skład Rumunii.
Trianon przeorało polityczną świadomość w obu krajach – dla wielu Węgrów to wciąż symbol narodowej klęski i trauma, z której Węgry do dziś nie są w stanie się podnieść.
Traktat zresztą istotnie wpłynął na politykę obu krajów – chęć przywrócenia starych granic pchnęła Węgry do sojuszu z Hitlerem w rok po wybuchu II wojny światowej. Jako sojusznicy Węgrzy otrzymali m.in. północną Transylwanię, którą traktat w Trianon przyznał Rumunii. Z kolei utrata Transylwanii sprawiła, że w Rumunii do władzy doszedł wspierany przez faszystowską Żelazną Gwardię marszałek Ion Antonescu, który ochoczo przyłączył Rumunię do państw osi. Oczywiście, te polityczne wybory wpłynęły na dalsze losy obu narodowych, wyzwolonych przez bohaterskie wojska sowieckie.
Po wojnie też nie było różowo – Węgrzy oskarżali Rumunów o dyskryminację madziarskiej mniejszości, Rumunia miała zaś pretensje do Budapesztu o budowanie wśród rumuńskich Węgrów tendencji separatystycznych. Chodzi tu przede wszystkim o Kartę Węgra, wprowadzoną 11 lat temu przez rząd Viktora Orbana, która dawała mniejszości węgierskiej w Rumunii szerokie praw i państwowe dotacje, np. na naukę.
Cześć Bruce! Pamiętaj: Jesteś w Bukareszcie!
Ale mylą się nie tylko gwiazdy, ale też zwykli ludzie. Gdy 2 lata temu w Bukareszcie odbywał się finał piłkarskiej Ligi Europy, ponad 400 fanów Athletic Bilbao nie dotarło na mecz swojej drużyny. Powód? Zarezerwowali czarterowy lot do Budapesztu i po przylocie na lotnisko Ferenca Liszta mocno się zdziwili – podśmiewał się z nich m.in. "Daily Mirror" . Ale może to i lepiej, że ominął ich mecz – ich Athletic w finale poległ 3:0 z Atletico Madryt.
Kampania "Bucharest not Budapest"
Dla nas te wpadki są zabawne, dla Rumunów pewnie też…raz, drugi i trzeci, ale w pewnym momencie staje się to dość irytujące. W Bukareszcie raz dla żartu, choć zupełnie nieświadomie z "powagi sytuacji" przekręciłem nazwę miasta – odpowiedzią był uśmiech, ale z jednoczesnym wywróceniem oczyma.
Rumuni postanowili więc pokazać światu, jak nazywa się ich stolica. Zaczęli od dywersji na tyły wroga – na lotnisku w Budapeszcie wykupili ogromne billboardy z napisem „Witaj nie w Bukareszcie”. Edukowali też skłonne do pomyłek gwiazdy. „Cześć Bruce! Jak minął lot? Chcielibyśmy ci tylko przypomnieć przed wieczornym koncertem, że jesteś w Bukareszcie, a nie Budapeszcie” – to z kolei billboard wywieszony przed hotelem, w którym zatrzymał się Bruce Dickinson i Iron Maiden przed kolejnym koncertem w stolicy Rumunii.
…miała początek od przypomnienia wokaliście Iron Maiden, w którym mieście się znajduje 😉
Wkrótce cała machina ruszyła – pojawiły się billboardy, koszulki, filmy wideo, a w całą kampanię przez Internet zaangażowano samych Rumunów, którzy rozsyłali informacje o kampanii do swoich znajomych z innych krajów.
A tak kampania wyglądała na Węgrzech.
Bardzo fajna kampania „Bucharest not Budapest” odbiła się w ubiegłym roku sporym echem i zakończyła się dużym sukcesem. Co zabawne, stała za nią firma produkująca takie rumuńskie Prince Polo, czyli ichni czekoladowy batonik o nazwie ROM.
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
7 komentarzy
kazia
Tez mialam problem z zapamietaniem nazw tych dwoch stolic…ale postanowilam zapamietac skojarzeniowo z psem i buda dla niego.Dlatego BUDApies i juz nigdy w zyciu nie mialam problemu z odrozniem nazw tych stolic:)
Marcin Wesolowski
Ja myślę, że mimo wszystko, Polacy to bardzo ogarnięty naród. Jakoś do głowy mi w ogóle nie przyszło, że można mylić te dwie stolice. Ale wierzę, że wiele nacji kompletnie tego nie łapie! Fajny post!
Weekendowi
Dzięki i pozdrawiamy 🙂
Anthien
Nigdy się nie zastanawiałam nad ogromnym podobieństwem nazw obu stolic. Faktycznie, przez nieuwagę albo w pośpiechu można się pomylić. Dlatego taka kampania to świetny pomysł – uzmysławia że Bukareszt i Budapeszt to dwie odrębne nazwy i stolice. Pozdrawiam 🙂
Weekendowi
dzięki za komentarz. Też pozdrawiamy 🙂
Tati B.
jestem w szoku. nigdy nie myślałam, że można mylić…
Weekendowi
Też się zdziwiłem. I myślałem na początku, że to tylko domena Amerykanów, ale potem przeczytałem o tych hiszpańskich kibicach i sam już nie wiem, co o tym myśleć 🙂 W każdym razie kampanię zrobili super 🙂