Legoland i inne skarby Jutlandii. Co warto zobaczyć?
W krainie kultowych klocków Lego mógłbym spędzić kilka dni tylko się na nie gapiąc, ciekawa jest też Fredericia, czyli miasto-forteca. Ale chyba największe wrażenie zrobiło na nas Aarhus – z pozoru zwykłe duńskie miasto, które może się jednak pochwalić niesamowitym skansenem.
Przeczytaj też: Wycieczka po Skandynawii nie musi cię zrujnować. Jak tanio zwiedzić Danię, Szwecję i Finlandię?
Tak, dobrze wiemy, z czym wielu z was kojarzą się skanseny – to najczęściej błogi spokój zakłócany przez rozwrzeszczane bachory, które przyjechały tu z rodzicami na niedzielny spacer. A tak poza tym to nuda w spreju zakąszana kwaszonym ogórkiem i pajdą chleba ze smalcem – trzy chałupki na krzyż, jakaś replika wiatraka, smutna babulinka urabiająca masło. I nie jest wcale tak, że skansenów nie lubimy, bo lubimy, a najbardziej ten w Sierpcu. A na dodatek sami mamy teraz kochanego bachora, który co prawda nie krzyczy, ale w razie czego nie zawahamy się go użyć.
Ale w Polsce ze skansenami jest trochę tak, że jak widziałeś jeden, to tak jakbyś widział wszystkie. Tym bardziej miłą odmianą było dla nas Aarhus. Nie uprzedzajmy jednak faktów i zacznijmy od początku.
Legoland drogi, ale wart każdej korony
Naszą skandynawską (plus Finlandia, która nie leży w Skandynawii, wiem przecież) odyseję rozpoczęliśmy wyjeżdżając z Warszawy w piątek wieczorem. Pierwszy przystanek urządziliśmy sobie po jakimś 1000 kilometrów rano przy duńsko-niemieckiej granicy.
Początek naszej podróży
Najpierw zwiedziliśmy szybko uroczy zamek w Glucksburgu (piękne widoki, co widać na załączonych obrazkach), a potem wpadliśmy na chwilkę do Flensburga. A gdybym zrobił lepszy research, to pewnie zahaczylibyśmy jeszcze o Lubekę, która na zdjęciach wygląda tak, że oj….zwiedzałbym.
Po szybkiej regeneracji mogliśmy ruszyć na zwiedzanie Danii, pierwsze kroki kierując do Legolandu. I wiecie co? Ja tam tak strasznie nie chciałem jechać, a jak zobaczyłem ceny wejściówek (175 zł za pojedynczy bilet, 150 zł, jeśli kupicie go wcześniej w internecie), to już w ogóle wszystko mi opadło. Na szczęście dla Izy wizyta w Legolandzie była punktem obowiązkowym i postawiła na swoim. Około południa wyjechaliśmy więc z Flensburga do miejscowości Billund (to tam jest Legoland, przyda się mapa, bo oznaczenia po drodze są takie se) i po godzinie z hakiem byliśmy na miejscu (odległość to 145 kilometrów).
Wejście do Legolandu
Jak było? Tego się nie da opisać słowami, to trzeba koniecznie zobaczyć – a pisze to gość, który co prawda miał Lego w dzieciństwie, ale nie darzył ich jakimś wielkim sentymentem, więc pomyślcie sobie, jak wam się może spodobać. Po przekroczeniu bramy wejściowej wchodzimy do ogromnego parku, a pierwsze co widzimy to hotel z lewej strony. „Na cholerę ktokolwiek miałby tu nocować? Przecież to tylko klocki” – pomyślałem sobie i po kilku sekundach musiałem ugryźć się w język.
Przed nami pojawiło się królestwo miniaturowych budynków – tych znanych jak nabrzeże Nyhavn w Kopenhadze, Statua Wolności czy Biały Dom, ale też innych ciekawych instalacji, na przykład platformy naftowe jakie można spotkać na Morzu Północnym. Wszystko przy tym w pełni zautomatyzowane, to znaczy ruchome dźwigi, samochody i inne ustrojstwa. Zatrzymałem się jakby mnie zamurowali i z rozdziawioną japą przyglądałem się jak głupi, a co ciekawe, obok mnie w podobnych pozach stało kilku podtatusiałych gości, podczas gdy ich pociechy ciągały ich za rękaw, aby iść dalej. Ponieważ wówczas naszej pociechy nie mieliśmy jeszcze nawet w planach, zainterweniować musiała Iza i poszliśmy dalej.
Trafiliśmy do fantastycznego parku rozrywki, który nie dorównuje może rozmachem Disneylandowi, ale narzekać nie można – były jakieś laserowe strzelaniny, zjeżdżalnia wodna, zamek strachu i wiele innych atrakcji. Do każdej niestety prowadziły dość długie kolejki, jeśli więc mogę wam udzielić rady, proponuję przyjechać z samego rana, kiedy ludzi jest jeszcze względnie mało.
Rada druga (i wiem, że powtarzam się jak zdarta płyta) – dobrze jest odwiedzić Legoland o pełnym żołądku, bo ceny jedzonka są z kosmosu. Pewnie, kto bogatemu zabroni kupić hamburgera za 40 zł o wielkości porównywalnej z czisem z McDonald’sa. Ile jednak trzeba czegoś takiego zjeść, aby się najeść, to już zupełnie inna sprawa.
W Aarhus czas się zatrzymał
Kolejnym przystankiem na naszej trasie było Aarhus (z Billund to ok. 100 kilometrów) – drugie największe miasto i stolica Jutlandii. Jak wyczytałem, jego mieszkańcy są uważani przez resztę Danii (głównie tych z Zeelandii, to tam gdzie Kopenhaga) za średnio rozgarniętych, przez co są bohaterami wielu dowcipów, niezbyt zresztą zabawnych. Przykład? „Czemu lokalne piwo nazywa się Top, a nazwa jest umieszczona na kapslach? Żeby mieszkańcy Aarhus wiedzieli, którą stronę butelki otworzyć”. Sami widzicie, taki duński Wąchock.
Ciąg dalszy naszej wyprawy. A to Glucksburg, B – Billund, C – Aarhus, D – Fredericia, E – Odense.
Różnica jest taka, że Aarhus to nowoczesne miasto, choć na pierwszy rzut oka nie urywa ani trochę miejsca, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Fakt, centrum robi wrażenie – jest fajny deptak, a raczej sieć deptaków z masą knajpek i kafejek oplatających całe centrum, najwyższa katedra w Danii i ciekawy, modernistyczny ratusz.
Najwyższy kościół w Danii
Jednak prawdziwa perełka Aarhus to „Den Gamle By”, czyli Stare Miasto oddalone o jakieś 2,5 kilometra od ścisłego centrum miasta przy ulicy Viborgvej (to mianownik, a nie dopełniacz ;). Nie jest to typowa starówka, tylko skansen. I to cholernie ciekawy, bo to jedna z najstarszych tego typu placówek na świecie. I najbardziej oryginalnych, bo w przeciwieństwie do większości skansenów, które przedstawiają życie na wsi, obiekt w Aarhus to świetnie zakonserwowane historyczne miasto.
Stare Miasto w Aarhus to 75 historycznych budynków (najstarszy pochodzi z połowy XVI wieku), które tworzą idylliczne miasteczko z jeziorkiem, siecią małych kameralnych uliczek, ryneczkiem i skwerami. Na pierwszy rzut oka życie toczy się w nim jak przed laty: jest szkoła, karczma, krawiec, kowal, a nawet XIX-wieczny urząd pocztowy. Co ciekawe, jeszcze 100 lat temu nie było tu nic – muzeum zaczęło działać w 1914 roku, a wszystkie budynki zostały przetransportowane tutaj z ponad 20 miejscowości w całym kraju.
Jednak tajemnica niesamowitego klimatu Gamle By tkwi w żywych eksponatach. Ty spacerujesz, a obok ciebie spacerują sobie postacie z epoki, które (jeśli wierzyć przewodnikowi) – posługują się historycznym duńskim z masą archaizmów (wierzymy na słowo). Mamy więc mieszczan przechadzających się po rynku, musztrujących żołnierzy, a gdy wchodzimy do archaicznej szkoły – widzimy nauczycielkę i gromadkę dzieci powtarzających alfabet.
Zaraz zacznie się lekcja
Co ciekawe – statyści stanowią tzw. żywą scenografię. To znaczy, że próba ich zaczepienia spotka się raczej z wymownym milczeniem – mieszczanie rozmawiają tylko między sobą i raczej ignorują przechadzających się turystów. Prosty zabieg, a dodaje +10 do zaciekawienia miejscem.
"Starówkę" Aarhus polecamy z czystym sumieniem –z naszych podróży wynika, że jedynym skansenem ładniejszym od tego jest słynna Poble Espanyol, zlokalizowana u podnóża góry Montjuic w Barcelonie.
[AKTUALIZACJA 2017] Dodatkowym argumentem za tym, żeby nie zwlekać i czym prędzej odwiedzić Aarhus jest to, że w tym roku duńskie miasto jest Europejską Stolicą Kultury. To zaś oznacza, że praktycznie bez przerwy odbywa się tam szereg ciekawych wydarzeń: są koncerty, spektakle, wystawy i imprezy wszelkiej maści, węc na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Do 1 lipca można na przykład oglądać imponujący spektakl „Rode Om” – sięgającą kilkunastu wieków sagę Wikingów, wykonaną przez aktorów z Królewskiego Teatru Danii.
Z kolei do 10 września można oglądać ogromną wystawę „The Garden” przygotowaną przez AroS, czyli Aarhus Art Museum. Rozciąga się ona przez centrum miasta i dalej przez 4 kilometry nabrzeża, prezentując prace i instalacje artystów z wielu krajów. Zainteresowani? Szczegółowe informacje o tym, jak najłatwiej dolecieć lub dojechać do Aarhus znajdziecie na tej stronie.
Z Aarhus pojechaliśmy 80 kilometrów na południe do miejscowości Fredericia, która swego czasu była jedną z największych fortec w Danii. Decyzję o budowie miasta podjął król Christian IV w połowie XVII wieku tuż po wojnie trzydziestoletniej, która mocno zniszczyła pozbawioną fortyfikacji Jutlandię.
Fredericia miała to zmienić i przez lata dobrze wywiązywała się ze swojej roli. Do dziś w mieście pozostał szereg wałów, umocnień i obronnych murów. Oprócz nich warta zobaczenia jest kameralna plaża, którą także okala obronny wał. Reasumując – fajne miasto na godzinny spacer lub chwilę odpoczynku na plaży, jeśli akurat jest ładna pogoda.).
Fredericia – plaża
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
14 komentarzy
Beatrycze
Niedaleko legolandu jest miejscowość Jelling, z dwoma obeliskami z runami , które były położone przez Haralda Sinozębego. Napis runowy jaki kazał wyryć głosi , ze ten kraj nazywa sie Dania i przyjął chrześcijaństwo. Jest też muzeum Wikingów, multimedialne, wstep za darmo a nawet ulotki maja w polskim języku. W pobliżu znajduje się tez Zoo safari w Give. Jezdzisz autkiem wsród zwierzat, maja tez gazowe grille wiec można wlasną kiełbaske zarzucić i zrelaksowac sie z rodzinką wśród zwierzat. A co do Legolandu, ciekawostka, mało kto wie, ale 1,5 godziny przed zamknięciem wpuszczają za darmo. Proponuję z rana jechać do zoo kupic bilet za 210 kr, po poludniu do Jelling a wieczorkiem wypad do Legolandu. Normalnie bilet tam kosztuje 360 kr , a jak sie wejdzie te 1,5 godz przed zamknieciem to też dużo m ożna zobaczyć! Mamy trzy atrakcje obok siebie i możemy to zwiedzić płacąc tylko za zoo . Miłego zwiedzania!
Ja
Kurcze, planuję podobny wyjazd i właśnie trafiłem na Wasz blog. Planuję w tej podróży wrócić do Polski jadąc przez Kopenhagę i Malmo, a następnie Bornholm i powrót promem do świnoujścia lub Gdyni. Boję się jedynie o brak wystarczająco dużo czasu i środków 🙂 W sumie to przez bloga zmieniłem podejście do trasy którą planowałem rozpocząć od drugiej strony, tzn. Bornholmu 🙂
Pingback:
sasia
a cz.2 powstała?? bo tak się wciągnęłam w tę Danię że chcę więcej 😉
edzik
W Legolandzie można zostawić spory majątek 😉 Ale za to warto szukać wcześniej tańszych biletów w Internecie. Tutaj można zaoszczędzić naprawdę sporo (np. kupując na stronie Parkmanii). Warto też pomyśleć o dwudniowym wejściu na którym oszczędza się ok 100zł.
weekendowi
Super rada! dzięki. Pozdrawiamy:)
WykrzU
owszem, Legoland tani nie jest ale dziecko do lat 11 wchodzi za darmo jeżeli wykupimy bilet dla dorosłego opiekuna. kupon promocyjny jest od lat drukowany w książeczkach LEGO z zestawami do kupienia. takie książeczki są bezpłatnie do dostania w każdym sklepie LEGO.
Pingback:
Przemk0
No dobra… a gdzie następne części? Nie dojechaliście do miejsc które mógłbym skomentować :/
zdumiony
Legoland faktycznie jest fantastyczny… i co do cen za wejście – udało mi się znaleźć na niemieckim Grouponie wejściówkę (dla 4 -os. rodziny) taniej niż na polskim, a już ta była prawie połową wejścia przez kasę na miejscu. Polecam!
balkanyrudej
Oj Legoland był moim wielkim marzeniem z dzieciństwa. Pamiętam, że gdy byłam małą dziewczynką do moich rodzinnych Kielc przyjechała całkiem spora wystawa Lego. Było sporo makiet ze stworzonymi z klocków budynkami oraz można było samemu coś poukładać. Ach co to było za przeżycie. Natomiast miałam jeszcze jedno marzenie związane z Lego – posiadanie wyprodukowanej przez nich kolejki. Niestety nigdy jej nie dostałam, ale marzenie gdzieś nadal egzystuje z tyłu głowy 😉
weekendowi
Kurde, teraz czuję się trochę jakbym miał nieszczęśliwe dzieciństwo. Iza i wszyscy znajomi też wspominają Lego z wielkim sentymentem, a ja no cóż…Lego było spoko, ale żeby jakoś specjalnie rozpamiętywać 🙂
balkanyrudej
Eeee tam nieszczęśliwe. Raczej z innymi wspomnieniami. Ja jako dzieciak bardzo dużo chorowałam i Lego było moją odskocznią. Rodzice budowali mi całe, klockowe miasteczka, którymi ja bawiłam się całymi dniami. Mogłam zapomnieć dzięki temu o kolejnym zapaleniu płuc czy oskrzeli, które mnie atakowało z częstotliwością co drugi tydzień. Także do Lego zawsze będę mieć ogromny sentyment 🙂