7 filmów, które zrobiły ze mnie podróżnika [CZĘŚĆ 2]
To nie musi być cały film – czasem wystarczy jedna scena albo urywek i już wiesz, że musisz tam kiedyś pojechać. Dziś druga odsłona tekstu o filmach inspirujących do wyruszania w podróże. Będzie film z karłem (nie tym z "Gry o tron", ale równie fajnym), film o narkotykach, film o bieganiu po schodach i film-esencja cudownych lat 80-tych. Wiecie, co sobie pomyślałem? Że chciałbym obejrzeć film o karle biegającym po schodach po narkotyki nakręconym w konwencji lat 80-tych 🙂 Tak czy inaczej, zaczynamy 🙂
Pierwszą część tego tekstu możecie przeczytać tutaj. Opowiadam tu o świetnej węgierskiej rock-operze, spotykaniu drugiej połówki i o moim nieudolnym życiu uczuciowym. Myślę więc, że warto przeczytać 🙂 Tymczasem kontynuujemy listę.
4. In Bruges
Film w Polsce znany pod debilnym (ale nie aż tak bardzo jak mogłoby się wydawać) tytułem „Najpierw strzelaj, potem zwiedzaj”.
To prawdziwy majstersztyk brytyjskiego humoru i jednocześnie najlepsza filmowa reklama miasta, jaka powstała kiedykolwiek. Brugia jest cały czas w centrum tego filmu, widziana oczami dwóch przypadkowych turystów – Kena i Raya (świetny Colin Farrell). Oni nigdy nie chcieli tu przyjechać, są płatnymi zabójcami, którzy totalnie zawalają swoje zlecenie – Ray przez przypadek zabija małe dziecko. Aby ratować sytuację, ich zleceniodawca Harry (absolutnie fenomenalny i kradnący cały film Ralph Fiennes) wysyła ich na przymusowe dwutygodniowe wakacje do Brugii do czasu, aż cała sprawa przycichnie.
Ken jest pozytywnie nastawiony i od razu rzuca się w wir zabytków średniowiecznego miasta, za to Ray to „najgorszy turysta świata”, który co chwila marudzi, narzeka i jedzie po Brugii jak po burej suce. „Może to jest właśnie piekło? To, że spędzimy całą wieczność w tej pieprzonej Brugii?” – mówi, a chwilę potem wyjaśnia zdumionemu Kenowi. „Wychowałem się w Dublinie i kocham Dublin. Gdybym urodził się na farmie i był opóźniony umysłowo, to pewnie Brugia zrobiłaby na mnie wrażenie. Ale tak nie jest, więc nie robi” – tłumaczy Ray. Ale jego tłumaczenia nie przekonują choćby Harry’ego, który pod koniec filmu mówi: „Co to znaczy, że to nie jest w jego stylu? Przecież to jest kurwa miasteczko jak z bajki! Jak miasteczko z bajki może nie być w kogokolwiek stylu?!?”.
Takich dialogowych perełek jest tu więcej. Nie chcę specjalnie zdradzać scenariusza, bo pewnie sporo spośród was nie widziało filmu, napiszę więc tylko, że film nie jest o zwiedzaniu Brugii. I nie jest tylko komedyjką, bo w pewnym momencie przeradza się w mały thriller z elementami dramatu. Co w sumie stanowi kawał cholernie dobrego kina. Jestem przekonany, że każdy, kto obejrzy ten film, będzie intensywnie myślał o odwiedzeniu Brugii. Co jest ciekawe jak na film, w którym 126 minut pada słowo „fuck” (IMDB wyliczył, że średnio wypada 1,18 „fucka” na minutę).
"In Bruges" spodoba się też fanom mroźnej krainy Winterfell, bo tu też gra karzeł! Nie jest co prawda tak błyskotliwy jak ten z "Gry o tron" (A przynajmniej wydaje mi się, że to dwaj różni aktorzy, bo z karłami jest jak z Azjatami – wszyscy wyglądają tak samo), ale to też bardzo fajna postać. O Brugii niedługo napiszę więcej, tymczasem przenieśmy się do kolejnego kraju, powodem wizyty w którym był obejrzany film. Ten kraj to…
5. Szkocja
Wiem, co sobie w tej chwili pomyśleliście i z pewnością macie rację – każdy chłopiec/nastolatek/mężczyzna ma w swoim życiu taki etap, w którym „Braveheart” jest dla niego najbardziej zajebistym filmem w historii wszechświata – niektórzy zresztą nigdy z tego nie wyrastają. Ja też „Bravehearta” znam praktycznie na pamięć, ale naprawdę o zwiedzeniu Szkocji zacząłem myśleć po obejrzeniu „Trainspotting”. No nie, nie dlatego, że to królestwo narkomanów, raczej z uwagi na ten słynny monolog Rentona, kiedy Tommy zagania całą paczkę na długi spacer w góry. Tę scenę możecie obejrzeć tutaj:
Bo Szkoci to zabawny naród. Kilka lat temu jako symbol dążeń do pełnej niezależności zbudowali sobie w Edynburgu parlament, który jest jedną z najbrzydszych budowli, jaką będziecie mieli okazję zobaczyć w życiu. Trudno powiedzieć, czemu Szkoci zdecydowali się na taką szkaradę. Moja hipoteza jest jednak taka, że zrobili to specjalnie – po drugiej stronie ulicy znajduje się Pałac Holyrood, czyli rezydencja brytyjskich monarchów, będąca symbolem opresji. Dlatego tak sobie głośno myślę, że jeśli królowa Elka przy każdej wizycie będzie musiała spoglądać na to architektoniczne cudo, to w końcu puszczą jej nerwy i puści Szkotów wolno. Zresztą, teraz już nie musi, bo 18 września o swojej niepodległości mogą zdecydować sami Szkoci w referendum. Jego wynik jest wielką niewiadomą – według ostatnich sondaży za ogłoszeniem niepodległości przez Szkocję opowiada się 29 proc. mieszkańców tego kraju (ten odsetek cały czas rośnie), tyle samo wyborców nie podjęło jeszcze decyzji, a 42 proc. opowiada się za pozostaniem w ramach Wielkiej Brytanii. Dla Brytyjczyków secesja Szkocji byłaby wielką prestiżową porażką, dlatego rząd w Londynie już grozi paluszkiem i co jakiś czas ogłasza, że w przypadku niepodległości Szkocja może zapomnieć o korzystaniu ze stabilnego funta i członkostwie w Unii Europejskiej (Co jest dość zabawne, zważywszy na antyunijne nastawienie Wielkiej Brytanii).
Dla stereotypowo oszczędnych Szkotów utrata takich profitów jak funt może się okazać nie do przełknięcia, możliwe więc, że do żadnej secesji nie dojdzie. A ich oszczędność w Edynburgu możecie oglądać niemal na każdym kroku. Najbardziej chyba na reprezentacyjnym wzgórzu Calton Hill, gdzie znajduje się National Monument of Scotland – pomnik poświęcony pamięci Szkotów, którzy zginęli w czasie wojen napoleońskich. Pomnik, a właściwie jego szkielet, bo pierwotnie budowla miała być wzorowana na ateńskim Partenonie. Jednak już po 3 latach zabrakło funduszy na budowę, zamiast okazałego monumentu mamy więc smutno stojącą kolumnadę, która trwa w niezmienionym kształcie od 175 lat i jest powodem do żartów dla samych Szkotów.
6. "Ghostbusters"
Dziwny wybór, co nie? Bo jak film o pogromcach duchów może się kojarzyć z podróżami? Ano może, jeśli oglądasz go po raz pierwszy w wieku 9 lat i widzisz taką scenę jak ta:
Wiem, to cholernie amerykańskie jest, ale właśnie z tym filmem najbardziej kojarzy mi się Nowy Jork („Przyjaciół” nie wliczam). A najbardziej – właśnie z tą sceną. Niedługo się tam wybieramy – mam nadzieję, że jeszcze w tym, a najpóźniej w przyszłym roku. I powiem szczerze – nie mogę się doczekać.
7. Rocky
Czasem tak się zdarza, że jakiegoś wydarzenia nie da się opisać słowami, bo to trzeba po prostu zobaczyć. Tak jest i w tym przypadku – musielibyście zobaczyć miny moich dobrych znajomych, których poznałem w czasie work&travel w USA, gdy na sam koniec naszej bytności w Stanach planowaliśmy naszą krótką wycieczkę po wschodnim wybrzeżu. Początkowo plan był prosty – jedziemy z Corolli prosto do Nowego Jorku i siedzimy tam 4 dni, potem 2 dni w Waszyngtonie i do domu. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie moje liberum veto.
– Musimy jechać do Filadelfii – zakomenderowałem
– Ale po ch..? – dość przytomnie odparł mój dobry kolega.
– Muszę się przebiec po schodach Rocky’ego.
Nastąpiła chwila konsternacji i głuchej ciszy, po czym znajomi stwierdzili, że ostatecznie można wykroić z naszego harmonogramu jeden dzień na Filadelfię (zwłaszcza, że to w połowie drogi między Nowym Jorkiem a Waszyngtonem). Dla tych, którzy nie wiedzą, o co chodzi – schody Rocky’ego i bieg po nich wyglądają tak:
https://www.youtube.com/watch?v=NubH5BDOaD8&w=420&h=315
Tak, to kolejne marzenie z dzieciństwa, bo „Rocky’ego” też znam praktycznie na pamięć (szczególnie czwartą, zimnowojenną część z Ivanem Drago). Co przypomina mi, że muszę bardzo uważać na to, co w ciągu najbliższych kilku lat będzie oglądać Helka…
No więc, pojechaliśmy do Filadelfii. I było super – przebiegliśmy po schodach (zdziwiłem się, bo to podobno atrakcja, a byliśmy jedynymi idiotami z takim pomysłem w niedzielny poranek), zjedliśmy po słynnym Phillie Cheesesteak, pospacerowaliśmy po parku, zostawiając w jednej z altanek dosyć sprośny napis (Jeśli ktoś chciałby szukać, jest w altance tuż za Muzeum Sztuki – tak, to jest to słynne muzeum, do którego wchodzi się po schodach Rocky’ego i gdzie nikt nie zagląda – po drodze do zoo). Tempo mieliśmy wybitnie spacerowe, a kiedy zdaliśmy sobie z tego sprawę, ruszyliśmy (a raczej ruszyłem – reszta wycieczki miała mniej lub bardziej wywalone) na szybkie zwiedzanie Independence Hall, Dzwonu Wolności i tym podobnych atrakcji. Oczywiście, nie zobaczyłem wszystkiego, bo musieliśmy szybko wracać na naszego PKS-a, ale i tak było warto – w końcu przebiegłem się po schodach Rocky’ego.
Staredown w pobliżu schodów Rocky'ego. Tuż pod pomnikiem tegoż 🙂
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
2 komentarze
Pingback:
Ania
“Ghostbusters” ? w takim razie czekamy na Nowy York w Waszym wydaniu podróżnicy 🙂