Warning: file_exists(): open_basedir restriction in effect. File(core/post-comments) is not within the allowed path(s): (/home/weekendowi/domains/weekendowi.pl:/tmp:/var/tmp:/home/weekendowi/.tmp:/home/weekendowi/.php:/usr/local/php:/opt/alt:/etc/pki) in /home/weekendowi/domains/weekendowi.pl/public_html/wp-includes/blocks.php on line 532
Armenia w 7 dni. Jak szybko i niedrogo zobaczyć największe atrakcje tego kraju? [CZĘŚĆ 1] - weekendowi.pl
Azja

Armenia w 7 dni. Jak szybko i niedrogo zobaczyć największe atrakcje tego kraju? [CZĘŚĆ 1]

Odpowiedź na zawarte w tytule pytanie brzmi: Armenię najlepiej zwiedzać autem, i to takim z napędem na cztery koła. Niestety (lub stety) wszystkie markowe międzynarodowe wypożyczalnie jak Sixt czy Hertz oferują samochody za jakieś kosmiczne pieniądze rzędu 100 USD za dobę. W tej sytuacji proponujemy poszukać ofert wypożyczalni lokalnych – w centrum jest przynajmniej kilka tego typu przybytków, w których każdy znajdzie coś dla siebie. Nam udało się wynająć 2 auta (podróżowaliśmy zwartą 6-osobową grupą plus 2 małych dzieci) za jakieś 70 dol. za dobę i jest to naprawdę dobra cena, choć oczywiście nie były to auta pierwszej świeżości.

Jeśli podróżujecie z dziećmi, musicie pamiętać o jeszcze jednej bardzo ważnej rzeczy: w Armenii nie ma obowiązku jazdy w foteliku dziecięcym. Jeśli więc chcecie zapewnić waszym milusińskim w pełni bezpieczną jazdę, to najlepiej będzie, jeśli po prostu zabierzecie swój fotelik z Polski. Szukanie odpowiedniego siedziska dla dziecka w Armenii (tzn. takiego, do jakiego jesteście przyzwyczajeni w Polsce) może zająć mnóstwo czasu, jest też dość drogą przyjemnością. Przynajmniej tak mieliśmy w lokalnej wypożyczalni.

A skoro jesteśmy już przy jeżdżeniu autem w Armenii, to podzielę się z wami z pozoru prostą, ale bardzo ważną radą, której zresztą udzielili nam w wypożyczalni. Gdy tankujecie na stacji, dajcie tankującemu wasze auto pracownikowi z góry odliczoną kwotę, za którą ma wam nalać paliwa. W przeciwnym razie może się zdarzyć, że niektórzy… lubią kręcić z wydaniem reszty. Nie wierzyłem, ale pojechaliśmy na pierwszą stację na rogatkach Erywania i oj, okazało się, że panu ze stacji gdzieś się zawieruszył banknot o równowartości kilkunastu zł. Warto więc uważać.

No dobrze, skoro mamy już auto, to zajmijmy się planowaniem. Nasz wyjazd ułożył się następująco.

Dzień 1: Erywań, o którym możecie poczytać tutaj.
Dzień 2 z punktu widzenia zabytkowo-architektonicznego będzie zapewne najlepszym jaki spędzicie w tym kraju (o ile nas posłuchacie 😉 ). Trasa jest co prawda intensywna (szczerze, spodziewaliście się po nas czegokolwiek innego?), ale warto. Nasze zwiedzanie zaczynamy od wioski Garni, gdzie znajduje się starożytna świątynia z I wieku naszej ery poświęcona bogowi Mitrze. Oczywiście, taki kit próbują wam wciskać przewodniki, bo tak na dobrą sprawę świątynia została odbudowana w latach 1969-1975. Wciąż jednak warto odwiedzić to miejsce, by zobaczyć jedne z najstarszych śladów bytności człowieka na tych ziemiach.
Kilka kilometrów dalej znajduje się klasztor Geghard – jeden z symboli Armenii, pochodzący z IV wieku naszej ery. Położony na końcu skalistego wąwozu obiekt imponuje obronną konstrukcję, a o tym, jak był ważny w okresie średniowiecza świadczy fakt, że przechowywane były tu relikwie Włóczni Przeznaczenia, którą rzymski legionista dźgał Jezusa wiszącego na krzyżu.
Aby zobaczyć ostatni wiekopomny zabytek tego dnia, musimy się udać tuż pod granicę ze znienawidzoną tutaj Turcją. To tylko 60 kilometrów, ale pokonanie tego odcinka zajmie wam dobre półtora godziny. To klasztor Chor Wirap – jedno z najczęściej odwiedzanych miejsc nie tylko przez turystów, ale przez samych Ormian. Jest ono bowiem kluczowe dla ich tożsamości – to tu według legendy w III wieku n.e. król Armenii Tirydates więził Grzegorza Oświeciciela – późniejszego męczennika, założyciela kościoła ormiańskiego i świętego kościoła katolickiego. Grzegorz był więziony w Chor Wirap (co po armeńsku należy tłumaczyć jako „głębokie lochy”) aż 15 lat i był tam poddawany okrutnym torturom. Nie wyrzekł się jednak wiary, a później zdołał nakłonić króla wraz z dworem do przyjęcia chrztu. W efekcie w 301 roku chrześcijaństwo stało się w Armenii religią państwową.
Kompleks klasztorny warto mieć też na liście obowiązkowych miejsc do obejrzenia ze względu na jego fantastyczne położenie. W żadnym innym punkcie Armenii nie będzie mieli tak fantastycznego widoku dla świętą dla Ormian górę Ararat, która jednak znajduje się po drugiej stronie granicy.
Po zwiedzaniu czeka nas jeszcze nieco godzinna przejażdżka do miejscowości Jeghegnadzor. Nocujemy tam w Hotelu Gladzor – jego standard jest hmmm…. wyobraźcie sobie budynek wybudowany za późnego Gomułki, który do tej pory nie był remontowany – no, mniej więcej taki. Z drugiej strony – nie ma syfu, a cena 50-60 PLN za dwójkę nie jest wygórowana (choć gdy traficie tam jesienią lub wczesną wiosną, to ostrzegamy – nocami bywa bardzo zimno).

Dzień 3 zaczynamy od krótkiego cofnięcia się na drogę, którą pokonaliśmy wczoraj. Udajemy się bowiem do… chyba najpiękniejszego z wszystkich ormiańskich klasztorów. Noravank, bo o nim mowa, zasługuje na to miano głównie ze względu na wspaniałe położenie – znajduje się wśród pomarańczowych skał, a droga do klasztoru prowadzi przez urokliwy wąwóz.

Następnie ruszamy w dalszą drogę, na wschód, pod granicę z Azer…eee…Karaba…no, jakby tu napisać, żeby nikogo nie urazić? Po prostu na wschód. A jadąc wjeżdżamy w naprawdę wysokie góry – trasa trwa chwilę, ale jest bardzo malownicza. Po drodze przejeżdżamy m.in. przez Vorotan Pass, czyli wysoką górską przełęcz położoną na wysokości 2344 m. n.p.m. To symboliczny wjazd w wysokie góry i… jeszcze lepsze widoki.

Naszym celem na ten dzień jest Goris, ale po drodze mamy przed sobą jeszcze kilka atrakcji. Najpierw odwiedzamy „armeńskie Stonehenge”, czyli śpiewające kamienie Zorac Karer – wysokie na 2-3 metry i ważące do 10 ton megalityczne skały. Do dziś nie wiadomo, czemu właściwie miały służyć – czy to starożytne obserwatorium astronomiczne czy cmentarzysko. Wiemy jednak, że na armeńskiej równinie ze wzgórzami w tle prezentują się niezwykle malowniczo.
50 kilometrów dalej (czyli w realiach armeńskich dróg to nieco ponad godzina drogi) znajduje się największa okoliczna atrakcja, czyli…. zależy kogo spytasz. Dla jednych będzie to wspaniały, położony na szczycie góry monastyr z IX wieku, a dla innych Skrzydła Tatewu, czyli najdłuższa na świecie kolejka linowa. Obie atrakcje są równie wspaniałe, choć za kolejkę trzeba sporo płacić – w szczycie sezonu cena wynosi do 5000 AMD (czyli 37 PLN) za bilet w obie strony. Ale to z pewnością będą świetnie wydane pieniądze, bo widoki wynagradzają wiele. Kolejka ma 5752 metrów długości, a podróż w jedną stronę trwa 11 minut.
Na górze najważniejszy jest oczywiście klasztor Tatew, znajdujący się na bazaltowym podwyższeniu. Założony w 815 roku obiekt zachwyca położeniem i wspaniałymi płaskorzeźbami w środku, choć bądźmy szczerzy – po tak dużej dawce monastyrów i innych sakralnych budowli wszystkie te miejsca zaczynają ci się zlewać w jedno 😉
Miejsce to wyróżnia jeszcze przyjemna kawiarnia znajdująca się w wiosce po drugiej stronie wyciągu kolejki, w której na uwagę zasługują nalewki własnoręcznie robione przez sympatyczną właścicielkę. Po krótkim naładowaniu akumulatorów zjeżdżamy w dół. Druga część znajduje się tutaj.
Inne wpisy o Armenii znajdziecie tutaj, a tekst o Karabachu tu.

PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI! 

Jesteśmy podróżniczą rodziną. Poznaliśmy się w 2007 r. i od razu okazało się, że podróże to jedna z naszych wspólnych pasji. I tak jeździmy razem przez życie. W 2011 r. wzięliśmy ślub, a od sierpnia 2013 r. dołączyła do nas Helenka. Nasza kochana córka od razu złapała podróżniczego bakcyla. Ale nie mogło być inaczej – już w brzuchu mamy zwiedzała m.in. Izrael i Islandię, a pierwszą świadomą podróż – samochodowy trip po Bałkanach – zaliczyła mając 12 tygodni. Obecnie jest nas czwórka do zespołu dołączyła druga córka Idalia.

20 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *