Warning: file_exists(): open_basedir restriction in effect. File(core/post-comments) is not within the allowed path(s): (/home/weekendowi/domains/weekendowi.pl:/tmp:/var/tmp:/home/weekendowi/.tmp:/home/weekendowi/.php:/usr/local/php:/opt/alt:/etc/pki) in /home/weekendowi/domains/weekendowi.pl/public_html/wp-includes/blocks.php on line 532
Bergamo – miasto, które zmieniło moje życie. Zajrzyj, bo Mediolan ci nie ucieknie - weekendowi.pl
Europa Południowa

Bergamo – miasto, które zmieniło moje życie. Zajrzyj, bo Mediolan ci nie ucieknie

Ja wiem, że lądując na lotnisku w Bergamo lecicie na złamanie karku ciekawi ogromu San Siro albo wspaniałości katedry Duomo. Ale przed odjazdem do Mediolanu warto zatrzymać się właśnie w tej 120-tysięcznej klimatycznej mieścinie choćby na godzinkę – może zdarzą się wam w tym miejscu równie magiczne chwile jak nam…

– Ale piździ! Może walniemy coś na rozgrzanie? – z charakterystyczną dla siebie gracją zaproponowałem Izie, gdy doszliśmy do Piazza Vecchia, historycznego centrum starego Bergamo. Weszliśmy do przytulnej kafejki Caffe del Tasso w narożniku rynku – dopiero potem doczytałem się, że początki tego lokalu sięgają 1476 roku, a pod tą nazwą – dedykowaną słynnemu renesansowemu poecie – istnieje nieprzerwanie od 1681 roku.

Do Górnego Miasta (czyli faktycznej starówki) Bergamo idzie się spacerkiem z dworca kolejowego dobre 20-25 minut plus wjazd specjalną kolejką na górę.

Obrazek
Źródło: Wikipedia

Autobusem z lotniska można bezpośrednio dojechać na samą starówkę, ale jeśli macie chwilę czasu, wysiądźcie już na dworcu. Bo to bardzo przyjemny spacer – idąc główną arterią miasta cały czas widzimy mury, dzwonnice i zlokalizowane na wzgórzu fasady renesansowych pałaców i kamienic. Dla podróżujących późną jesienią jest jeszcze jeden bonus – od połowy listopada do połowy grudnia przy głównej ulicy miasta trwa bożonarodzeniowy jarmark, który nie ma co prawda niemieckiego Weihnachtsmarktowego rozmachu, ale też cieszy oko.

Na górze jest jeszcze lepiej – w stylowych kamieniczkach mieszczą się kafejki, sklepiki i inne lokalne biznesy, po których widać, że to rodzinne firmy przekazywane z pokolenia na pokolenie. A najlepszym potwierdzeniem ich kunsztu jest to, że pełno tam lokalsów. Bo tak na dobrą sprawę trudno spotkać w Bergamo turystę i trochę mnie to zdziwiło. Choć z drugiej strony – środa 5 grudnia to pewnie nie jest najlepszy czas, by zobaczyć tabuny wycieczkowiczów. Wchodzimy więc do Tasso i idę zamówić. Dla mnie kawka, dla Izy jak zawsze, grzane winko.

– Nie, dzięki. Dla mnie czekolada – mówi, a ja się dziwię, że nie winko, bo grzane winko plus moja żona zimową porą to tak nierozłączne połączenie jak ying i yang. Choć to pewnie dlatego – tak sobie tłumaczę – że jest 10 rano, a zaczynać dzień o tak wczesnej porze od lampki alkoholu to nawet jak na Polaków obciach – tłumaczę sobie.

Wracam z zamówieniem i gadamy sobie o pierdołach – o tym, co chcemy zobaczyć w Mediolanie, jak najszybciej dojechać do hostelu etc. W pewnym momencie proponuję, że skoro Mikołajki są jutro, a ja jestem raczej niecierpliwy, to może już dajmy sobie prezenty. To dla Ciebie będzie sytuacja win-win Kotku, bo kupiłem Ci dwa prezenty, więc jeden dostaniesz dzisiaj, a drugi regulaminowo. Iza się zgadza i zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, wyciąga z plecaka i podaje mi małą ozdobną torebeczkę.

Jakieś małe, myślę sobie, ale niezrażony otwieram. W środku jest…jedna malutka skarpetka. Dziś ten prezent jest dla mnie oczywisty, ale ponieważ jestem tylko mężczyzną, moją pierwszą jak najbardziej racjonalną myślą było: „Dlaczego tylko jedna?”.

– Kochanie, chcesz mi coś powiedzieć? – pytam, kiedy opada pierwszy szok poznawczy.
– No tak…będziesz tatusiem – odpowiada Iza, a ja po chwili rzucam się na nią i zaczynam całować.

Obrazek
Najlepszy mikołajkowy prezent w historii wszechświata

Reszta wycieczki po Bergamo mija mniej więcej tak: biegam z dwoma wielkimi plecakami na plecach (Kochanie, jesteś w ciąży, nie możesz dźwigać. Co z tego, że to piąty tydzień, a w plecaku masz tylko bluzę i bieliznę na zmianę?) i snuję plany dla naszej pociechy: przecież zaraz po powrocie muszę nas zapisać do szkoły rodzenia, kupić wózek, łóżeczko, masę ubranek i w ogóle to trzeba już zapisać go do przedszkola. „Czy można zapisywać dopiero co poczęte dzieci do przedszkola? Na pewno muszą być jakieś procedury, zapisy in blanco, tak awansem… Skoro ciągle brakuje miejsc” – głośno myślę, a Iza ma zapewne ze mnie niezły ubaw. No właśnie, cały czas mówię Go, bo jestem w stu procentach przekonany, że będzie chłopak. Wszyscy zresztą na początku tak myśleli, poza teściem.

A jak chłopak, to przecież nie ma na co czekać, trzeba od razu wybrać imię. Niestety, małżonka pozostaje nieugięta na propozycje, których w ciągu pierwszych 3 minut padło z mojej strony co najmniej kilkanaście. „Za popularne, zbyt pospolite, nie skrzywdzisz w ten sposób naszego dziecka” – mniej więcej w ten sposób odpowiada na kolejne imiona.

Zrozumienia nie znajduje też mój chytry plan, byśmy poszli śladem Dawida i Wiktorii Beckham, którzy swoje dzieci nazywają od miejsca ich poczęcia. „Nie, Mariusz! Nasz syn nie będzie nazywał się Budapeszt” – Iza kończy dyskusję, zanim ta rozpoczęła się na dobre. A skoro nie Budapeszt, to nawet nie ma sensu proponować poczciwego Ferenca, Laszlo, Imre czy Wiktora <żarcik>.

No, ale skoro nie ma konsensusu w sprawie imienia męskiego, to może łatwiej pójdzie mi z żeńskim? Tu też nie ma lekko – moje dwa ulubione od dawna żeńskie imiona, czyli Dominika i Wiktoria odpadają w przedbiegach – jedno jest za popularne, drugie zwyczajnie brzydkie. Pozostałe moje propozycje też – bo za popularne. Żadne Anie, żadne Asie, żadne Patrycje (co ja poradzę, że lubię proste imiona?). W końcu dochodzimy do jakiegoś konsensusu – imię dla dziewczynki wybiera Iza, dla chłopaka ja. Czy to skończyło spór? Wolne żarty.

Iza nie miała problemu, bo od dawna miała upatrzone imię dla dziewczynki – Helenka. Problem z tym imieniem miałem z kolei na początku ja, bo kojarzyło mi się z korpulentną Niemką Helgą, ewentualnie z tytułową bohaterką jednej z piosenek Pawła Kukiza. Jakoś to jednak przetrawiłem, a po kilku tygodniach imię w zasadzie zaczęło mi się podobać.

Gorzej było z wyborem imienia dla chłopaka. Bo niby miałem wolność wyboru, ale szybko okazało się, że Iza stawia warunki. Chce bowiem aby:

a) imię nie było zbyt popularne i znajdowało się na liście top 20 imion za ubiegły rok, (Iza po przeczytaniu zdementowała: Nie top 20, tylko top 10 i nie z ostatniego roku, tylko za ostatnie 5 lat)
b) imię nie może kojarzyć się ze mną (sic!)
c) imię musi mieć swój anglojęzyczny odpowiednik

Oczywiście, wpasować się we wszystkie 3 kryteria było dość trudno. W Bergamo mi się jeszcze nie udało, choć próbowałem cały czas. Dopiero po kilku dniach na horyzoncie pojawił się Szymon. Izie spodobał się, choć miała innych faworytów, a Szymon wbrew pozorom był na liście najpopularniejszych imion w Polsce (na szczęście gdzieś w drugiej dziesiątce, więc przymknęła oko). To był początek bardzo fajnego okresu w naszym życiu, o którym może kiedyś napiszę coś więcej. Potem pojawiła się już Helenka – ukochana córeczka i najnowszy członek naszej blogowej redakcji.

A piszę o tym dlatego, że w tej chwili Helenka leży obok mnie i sobie śpi – ma dopiero 19 dni, ale już się uśmiecha jak tata robi głupie miny albo puszcza jej latającą pszczołę nad głową. I potrafi sobie sama wyjąć rączką smoczka i ponownie włożyć. I jeszcze masę innych rzeczy.

Helenka zawsze będzie mi się kojarzyła z Bergamo – fajnym miastem, które warto odwiedzić po drodze do Mediolanu. I wcale nie na długo – na espresso i krótki spacer wzdłuż ciągnących się 5 kilometrów murów obronnych wystarczą góra 2-3 godziny. A takim miejscem szczególnym, które chciałbym polecić jest wzgórze San Vigilio, dominujące nad starówką. Widoki zapierają dech w piersiach, podobnie sama podróż na wzgórze zabytkową kolejką.

W opisanej rozmowie w Cafe del Tasso zabrakło jednego fragmentu, a mianowicie epilogu. Smutnego. Smutnego dla mnie, dla was raczej zabawnego. Bo było to tak: jak już obcałowałem Izę i zacząłem snuć te swoje wiekopomne plany dla naszej pociechy, nagle spytała mnie.

– Dobra, cwaniaku, a gdzie mój prezent na mikołajki?

A mi się oczywiście głupio zrobiło, bo w sumie prezent kupiłem całkiem fajny, ale przecież w żaden sposób nie przebije tego, co dostałem od Izy. Z lekkim wstydem wyciągnąłem więc „Kobiety władzy PRL” i najnowszą płytę Mariki. Do dziś mi z tego powodu głupio – ona daje mi takie info, a ja jej książkę i płytę z durnym reggae. Ehhh…

Na koniec polecam Cafe del Tasso w Bergamo. Kawę i czekoladę mają tam przepyszną, wystrój bardzo gustowny i klimatyczny, a w internecie przeczytałem, że jedzenie też jest tam niczego sobie.

PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!

Jesteśmy podróżniczą rodziną. Poznaliśmy się w 2007 r. i od razu okazało się, że podróże to jedna z naszych wspólnych pasji. I tak jeździmy razem przez życie. W 2011 r. wzięliśmy ślub, a od sierpnia 2013 r. dołączyła do nas Helenka. Nasza kochana córka od razu złapała podróżniczego bakcyla. Ale nie mogło być inaczej – już w brzuchu mamy zwiedzała m.in. Izrael i Islandię, a pierwszą świadomą podróż – samochodowy trip po Bałkanach – zaliczyła mając 12 tygodni. Obecnie jest nas czwórka do zespołu dołączyła druga córka Idalia.

13 komentarzy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *