Madera: Wszystkie miejsca, które tworzą rajską wyspę. I te mniej rajskie też
Swoje kości wygrzewali tu Piłsudski, cesarz Karol I i Winston Churchill, a jeśli wierzyć lokalnym mitom, po „śmierci” zamieszkali tu też urzeczeni klimatem Władysław Warneńczyk, Elvis Presley i 2Pac Shakur. I trudno im się dziwić, choć jeśli spodziewacie się piaszczystych plaż i typowo kurortowych atrakcji, możecie się nieco rozczarować.
O Maderze już trochę pisaliśmy. Tutaj piszemy trochę o tym, jak tanio tam wyjechać i że wyjazd z biurem podróży wcale nie jest taki zły, a tutaj – o najfajniejszej, ale w sumie mało znanej atrakcji Madery. Bo Madera, choć nazywają ją wyspą emerytów ze względu na zmasowane potoki seniorów z Wielkiej Brytanii i Niemiec, jest miejscem idealnym na urlop dla ludzi aktywnych. Takich, którzy lubią się przemieszczać (choćby i autem) i podziwiać, bo naprawdę jest tu co oglądać, a taki typowy siedmiodniowy wyjazd ledwo starczy na ogarnięcie całości tej małej przecież wyspy (ma 57 km długości i 22 km w najszerszym miejscu). I chodzić, dużo chodzić, spacerować, ale też bez specjalnego forsowania się, bo miejscowe szlaki do jakichś wybitnie trudnych nie należą. Tu nawet ci wyszydzani emeryci chodzą w butach trekingowych, polarach i z obowiązkowymi kijkami. A skoro jest tak fajnie, to które miejsca warto zobaczyć?
1. Przylądek św. Wawrzyńca
To najbardziej wysunięty na wschód punkt Madery – pagórkowaty szlak prowadzący wśród szarych klifów z przepięknymi widokami na ocean. Przylądek znajduje się jakieś 5-6 km od Canical (raczej nie polecamy, takie tam ciut bardziej przemysłowe miasto. No co? Ktoś musi pracować na tą bandę żyjących z turystyki obiboków) i 15 km od Machico (polecamy mocno).
Po drodze znajdziecie kilka ciekawych miejscówek, np. Prainha – plażę z czarnym wulkanicznym piaskiem, malowniczo położoną w skalnej dolince. Z obrzydliwie wyglądającym żółtym budynkiem w tle, który psuje cały widok, ale i tak warto tam zajrzeć. Tuż obok znajduje się Quinta do Lorde – wypasiona miejscowość wypoczynkowa zbudowana kilka lat temu praktycznie od zera. Mają tu marinę, klimatyczny ryneczek, malownicze skwerki, masę luksusowych apartamentów i knajpek z cenami z kosmosu (jak na Maderę). Wszystko stylizowane na uroczą historyczną wioskę i póki co – raczej wiejące pustką. Nie zdziwcie się więc, gdy wchodząc do obiektu wyglądającego jak biuro informacji turystycznej na nabrzeżu nagle zaatakuje was armia uśmiechniętych od ucha do ucha miejscowych, częstujących kawką, cukierkami i próbujących cię przekonać za wszelką cenę do wynajęcia lub najlepiej zakupu jakiegoś apartamentu na własność. W cenie za dobę mniej więcej takiej, jak 3/4 kosztów twojej maderskiej eskapady. Ruszamy dalej i docieramy na parking przed Ponta de Sao Laurencao, który zwykle jest zawalony autami, więc kierowcy parkują byle gdzie. Tu staje też maderski transport publiczny i stąd ruszamy na nasz spacer. Trasa nie jest trudna – solidnym krokiem do schroniska przy samym końcu przylądka idzie się 1,5 godziny. Ale zajmie wam to zapewne chwilę dłużej, bo co chwilę będziecie się zatrzymywali w celu zrobienia zdjęcia lub podziwiania widoku. Do tego trzeba doliczyć jakieś pół godziny ze schroniska na najdalej wysuniętą górkę, z której dobrze widać położoną na wysepce latarnię morską.
Sama trasa jest dość przyjemna – trochę wchodzenia po pagórkach góra/dół, ale daliśmy radę z Heldonem, który spokojnie kontemplował sobie spacer na moim brzuchu (a potem plecach) w nosidełku. Strat w ludziach nie odnotowano, ze strat materialnych – straciliśmy heldońską czapkę, ale ponieważ jest wściekle różowego koloru, udało nam się ją odzyskać. Jedyna trudność na tej trasie to ta ostatnia górka – wzniesienie jest dość strome, prowadzą na nie wykute schody i z 15-kilowym słodkim balastem nie jest lekko. Ostatecznie na górę weszła Iza, ja zrezygnowałem w połowie drogi widząc, że wyprzedzają mnie nie tylko trekingowe babcie, ale też niewidomi, goście w japonkach i jedna pani na szpileczkach. Jak weszli? Dobre pytanie, ale szacun za ułańską fantazję.
2. Funchal
Wiadomo, stolica, a w niej wszystkie obowiązkowe atrakcje dla weekendowego turysty. Jest więc fajnie utrzymana promenada z atrakcjami (średnio udany pomnik i muzeum Cristiano Ronaldo), gustowny deptak z wyczesanymi rezydencjami, przyjemne parki (nasz ulubiony to Santa Catarina, z którego rozciąga się fajny widok na miasto.
Znajduje się on na wzniesieniu, na wysokości wspomnianego pomnika CR7). Ale stołecznych atrakcji jest oczywiście więcej – katedra, nadmorska twierdza z galerią sztuki w środku (if you ask me, taka se) i polskie akcenty (pomnik JP2, popiersie Piłsudskiego). No i hale targowe, gdzie sprzedają świeże kwiaty, owoce i warzywa – przyjemne miejsce, chociaż nie rozumiemy blogowego uwielbienia dla rzekomej kultowości tego miejsca. Ale może piszemy tak tylko dlatego, że my już pierwszego dnia znaleźliśmy nasz warzywniak idealny w Machico, a kto znajdzie warzywniak idealny, powinien się go trzymać rękami i nogami.
Z naszego punktu widzenia najfajniejsza w Funchal jest kolejka górska prowadząca do dzielnicy Monte i wszystko, co w jej pobliżu, czyli mała, ale przyjemna staróweczka. Wróć, kurde, stare miasto – tu w wersja dla czytelników spoza Warszawy. Ale czy naprawdę 3 knajpiane uliczki na krzyż można nazwać starym miastem? Dobra, koniec dygresji. Kolejką musieliśmy wjechać, bo bardzo lubimy, choć w porównaniu do tej, którą już opisywaliśmy na blogu, ta jest bardzo lajtowa. Lajtowe nie są za to ceny – 15 euro od osoby w obie strony to spory pieniądz, chociaż jak ktoś ma paszport Polsatu, to może dostać spory rabat 😉 Na Monte roboty jest przynajmniej na kilka godzin – tuż po wyjściu z kolejki znajduje się wejście do ogrodu botanicznego. Zobaczyć warto, ale główna atrakcja znajduje się kilkaset metrów dalej – to górujący nad miastem barokowy kościół Igreja de Nossa Senhora de Monte, w którym pochowany jest m.in. cesarz Austrii Karol V. Warto wspiąć się po schodach choćby dla fantastycznych widoków, a w dół możecie zjechać kolejką lub skorzystać z usług tzw. Toboganów, czyli zjechać po asfalcie drewnianymi saniami. Koszt takiej zabawy to ok. 20 euro. Niewątpliwym plusem Funchal jest to, że to stąd odchodzą wszystkie autoobusy do największych atrakcji turystycznych wyspy, także z Funchal można dopłynąć do Porto Santo. Tutaj piaszczystych plaż jest pod dostatkiem – zresztą, najlepszą rekomendacją dla wyspy jest to, że zachwycił się nią Krzysztof Kolumb i nawet zamieszkał tu przez chwilę. Do dziś zachował się dom, w którym mieszkał z rodziną – jest tam muzeum jego imienia. Problemem z Porto Santo wydają się tylko koszty i niedogodne godziny rejsów – nie wiemy, jak jest w szczycie sezonu, ale poza nim kursuje bodaj tylko jeden statek. Startuje o 8 rano, w drogę powrotną rusza o 19, a całość kosztuje jakieś 50 euro od osoby. Tej atrakcji akurat nie przetestowaliśmy, ale podobno warto. No i Funchal ma aż dwie drużyny w piłkarskiej ekstraklasie Portugalii, więc jeśli akurat nie wizytujecie na Maderze latem, to szansa na obejrzenia następcy CR7 w akcji jest całkiem spora. Ja też miałem taki pomysł, ale ostatecznie wybrałem solidny spacer po „Wawrzyńcu” i nie żałuję ani trochę. A z kronikarskiego obowiązku dodam, że miejscowe Maritimo pokonało Rio Ave 2:1.
3. Południowe i zachodnie wybrzeże, czyli olej główny szlak
O położonym na zachód od Funchal Cabo Girao już pisaliśmy. Ale będąc na Maderze byłoby grzechem śmiertelnym zatrzymywać się tylko tam. Dlatego jak już wynajmiecie auto, a wydaje się, że to najlepsza opcja, bo nie jest to jakaś droga przyjemność – my płaciliśmy 28 euro za dobę z fotelikiem, a można było wyciągnąć jeszcze tańsze egzemplarze – to warto ruszyć w podróż południową stroną wyspy i zatrzymywać się w tych wszystkich ładnych małych miasteczkach. Najpierw w pięknie położonym w niecce pod klifami Camara de Lobos, które upodobał sobie Churchill. Potem dalej przez Quinta Grande do Ribeira Brava i dalej do Ponta do Sol z bardzo przyjemną promenadą nad samym morzem. Będąc tam nie wracajcie na główny szlak, tylko ruszcie w stronę wydrążonego w skale tunelu w kierunku Madalena do Mar. To stara droga prowadząca nad samym brzegiem oceanu, oferująca piękne widoki i darmową myjnię dla waszego auta. Tak, to nie pomyłka – jakoś w połowie jak gdyby nigdy nic wylewa się na drogę wodospad, przez który musicie przejechać, bo wyminąć się nie da. Fajne, zaskakujące przeżycie.
Jadąc w dalszą drogę też warto nie wracać na główny szlak, tylko kierować się dalej lokalną drogą. Po drodze jest parę fajnych miejscówek – naszą ulubioną jest położone lekko na uboczu Jardim do Mar z uroczym skwerkiem i małymi kamieniczkami. Jeśli nie macie dosyć, skierujcie się dalej na północ, w stronę Porto Moniz. Zachodnia część wyspy jest stosunkowo najbardziej dzika – dużo bujnej roślinności, trochę samochodowej wspinaczki, stosunkowo mało domostw. Ale warto – nie tylko dla kolejki Achadas da Cruz, ale też dla samego Porto Moniz. Miejscowość ta słynie z naturalnych basenów powstałych w dawnych kraterach wulkanicznych – są usytuowane przy samym brzegu tak, żeby wlewała się do nich woda z oceanu. Niestety, sami nie mieliśmy okazji się przekonać, jak wygląda taka kąpiel – na początku marca baseny były akurat remontowane, więc nici z moczenia się. Na pocieszenie wybraliśmy się do miejscowego oceanarium i był to dobry trop – nie jest to może jakaś gigantyczny kolekcja ryb i innych morskich żyjątek, ale Helka była zachwycona – szczególnie wielką ścianą wypełnioną wodą po sufit, gdzie w wodzie pływały płaszczki, rekiny i inne egzotyczne okazy.
4. Spacer w chmurach
Największą zaletą Madery jest to, że spośród jej atrakcji każdy może wybrać coś dla siebie pod kątem poziomu trudności – jeśli jesteś staruszkiem albo rodzicem z dzieckiem, znajdziesz dla siebie sporo aktywności, jeśli jesteś klasycznym grotołazem i zdobywcą górskich szczytów – też nie ma problemu.
Idealnie pokazuje to Pico de Arieiro – trzeci najwyższy czyt Madery położony na wysokości 1818 metrów n.p.m. Brzmi jak wyzwanie? Spokojnie, bez żadnego problemu dojedziecie tam autem. A na szczycie (znowu mały parking i w szczycie parkowanie wzdłuż drogi nawet kilkaset metrów od rzeczywistego parkingu 😉 ) mamy wybór – możemy sobie pójść na taras widokowy z niesamowitym widokiem czubków szczytów Madery wyrastających spośród chmur, wdrapać się na sam szczyt (zajmuje jakieś 5 minut od momentu wyjścia z auta) lub – tu propozycja dla bardziej ambitnych – ruszyć na Pico de Ruivo. To najwyższy szczyt Madery, na który wchodzi się ok. 3 godzin – z relacji polskich blogowiczów wynika, że jest to dość trudne zadanie.
5. Lewady
Od tego należałoby chyba zacząć ten wpis, bo to najbardziej znana atrakcja Madery. Co swoją drogą jest dość zabawne, bo to w gruncie rzeczy leśne ścieżki wytyczone wzdłuż kanałów transportujących wodę, dzięki której rolnicy nawadniają swoje pola. Fakt, bywają urokliwe, ale na dobrą sprawę to są po prostu spacery po trochę bardziej egzotycznym lesie trochę bardziej udeptaną ścieżką. Na Maderze znajdziecie ponad 2,5 tys. km takich tras. My przeszliśmy dwie. Pierwsza, taka na rozgrzywkę to lewada prowadząca na Balcoes – taras widokowy z fantastycznym widokiem na góry. Oczywiscie, o ile nie ma mgły.
Trasa jest krótka i banalnie prosta – odległość wynosi 1,5 km w jedną stronę, a droga pozbawiona praktycznie żadnych wzniesień. Dojdziecie tam spokojnie w 45 minut. Ścieżka zaczyna się w miejscowości Ribeiro Frio – 15 kilometrów na północ od Funchal. Druga lewada to najbardziej znana na wyspie Levada das 25 Fontes (czyli 25 wodospadów), której początek znajduje się w miejscowości Rabacal. Trasa przyjemna – niby prawie 5 kilometrów w jedną stronę, ale jakoś się tego nie czuje. No i efektowny finisz, czyli 25 wodospadów, które okazują się 25 skromnymi strumyczkami. Ale kij, jak tak sobie spływają razem, daje to fajny efekt. Ale takich uroczych miejsc jest więcej…
W Santanie znajdziecie tradycyjne kolorowe maderskie domki. Są w kilku punktach miasta i w wielu z nich do dzisiaj mieszkają ludzie, którzy za przysłowiowe 5 euro poczęstują Poncha (taki tradycyjny napój z miodu, rumu i soku owocowego) i oprowadzą po swoim domostwie. W Santanie jest też specjalny skansen-park tematyczny, w którym oprócz domków jest jakieś a'la wesołe miasteczko. Byliśmy tylko przejazdem – po co jechać do skansenu, skoro kilkaset metrów dalej macie autentyk.
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
6 komentarzy
Tadeusz Chlabicz
Z tych pobieżnie przejrzanych blogów twój jest chyba najciekawszy.
Wybieramy się tam w maju i postaram się iść twoim śladem krok po kroku.
Planuję 2 tyg. o ile nam finansów wystarczy tymbardziej że jako emeryci chciałoby się zarzyć i przyjemności i żeby nam ktoś podał choćby śniadanie
Iwona
Madera Jest Cudna,Fascynyjaca
i Magnetycznie dziala na niektorych ludzi.
Ja nie mage sie doczekac kiedy znów tam wrócę.Bylam dwa razy .Polecam bo warto byc za życia w ,,raju"…….
IWONA.
weekendowi
Oby jak najszybciej drugi raz:) Pozdrawiamy!
Ja
A mogę poprosić o jakieś zdjęcia na maila ?wiking2107@gmail.com i wskazówki, co tam zwiedzać
Ewel
To może napiszesz swojego wlasnego bloga…
lovealgarve
Skoro była Pani tylko na 2 lewadach to po co pisze Pani o " kurde spacerach " ??? Wprowadza Pani czytelnika w błąd.
Naprawdę uważa Pani że czapka "Heldona" jest taka interesująca ?
Nie ma Pani pojęcia ani o lewadach ani tym bardziej o wyspie.
Fatalnie mi sie to czytało. Spędziłam na Maderze sporo czasu i znam ją bardzo dobrze , wracam tu regularnie od 12 lat. Może to z powodu mojego wyjątkowego sentymentu do tego miejsca nie podoba mi sie ten powierzchowny wpis. "Ale kij" … To moja subiektywna ocena.
Pozdrawiam.