
Islandia: Naród pijaków, którzy przestali pić. I znów zaczęli, by ratować kraj przed bankructwem
U nas to by nie przeszło. Gdyby jakiś polityk postanowił wprowadzić w Polsce prohibicję, popełniłby polityczne samobójstwo. A na Islandii się udało – zakazano sprzedaży alkoholu, a jedynym miejscem, gdzie można było się napić, był…gabinet lekarski. I gdy już wszyscy przyzwyczaili się do życia bez wódki, rząd Islandii nagle zmienił zdanie. I kazał obywatelom pić, bo bez tego ich ojczyźnie grozi bankructwo.
Myślisz o wybraniu się na Islandię? Przeczytaj nasz przewodnik: "Wszystkie błędy, które możesz popełnić zwiedzając Islandię".
Jest też druga część: "Islandia: Ile kosztuje wyprawa, jak ograniczyć koszty i znaleźć tani nocleg?"
Ja wcale nie uważam, że jesteśmy narodem pijaków i pijemy nie wiadomo ile. Ale z drugiej strony wódka to chyba jedna z tych rzeczy, która może skłonić Polaka do protestu. Bo to, że rośnie bezrobocie, PKB spada, brakuje pracy i chleba to pikuś. Ale weźmy platformę NC+, która ośmieliła się podwyższyć abonament o 10-20 zł miesięcznie i zabrać 5-6 kanałów, a będziesz miał prawie narodowe powstanie wściekłych konsumentów. Ot, takie problemy pierwszego świata.
A przecież może być gorzej – moglibyście na przykład mieszkać na Islandii, gdzie jest co prawda przepięknie i pensje wysokie, ale piździ straszliwie, drogo, a słońce wychodzi czasem tylko na 3-4 godziny na dobę. No i ogólnie zadupie trochę (choć urocze. W sam raz na urlop, ale nie do zamieszkania). W tej sytuacji nic dziwnego, że Islandczycy uwielbiają zalewać się w trupa. A wykorzystuje to rząd, bo w drogim islandzkim życiu, alkohol stanowi pozycję najdroższą.
Islandzkiego pijaństwa nie widać w oficjalnych statystykach. Z danych OECD wynika, że przeciętny Islandczyk rocznie wypija średnio 7,5 litra czystego alkoholu (średnia OECD to ok. 9 litrów), podczas gdy liderzy tego rankingu – Francuzi, Portugalczycy i Austriacy piją grubo powyżej 12 litrów. Wynika to jednak z innej kultury picia – Islandczycy nie praktykują tej paziowo-aspiracyjnej praktyki popijania lanczu kieliszkiem merlota, tylko stawiają na konkret. Piją na umór, ale tylko w weekendy.
I choć trudno w to uwierzyć, ten system działa – na Islandii praktycznie nie ma alkoholików – o ile za alkoholika nie uznamy kogoś, kto metodycznie i regularnie od lat spędza piątkowe i sobotnie wieczory z butelką wódki, a sobotnie i niedzielne poranki na mega kacu. (Choć nie udało mi się odnaleźć najnowszych danych, w których uwzględnia się mieszkających tam Polaków 😉 ).
Prohibicja? Nie, jeśli posiadasz receptę
Z alkoholem na Islandii (dalej nie wiem czy pisać „na” czy „w”) jest zresztą niesamowicie ciekawa historia, bo był to jeden z krajów, w którym panowała ustawowa prohibicja. A o jej wprowadzeniu zdecydowali sami Islandczycy w narodowym referendum – za zakazem sprzedaży alkoholu było 60 proc. głosujących. Ale to było dawno, bo w 1908 roku – wtedy jeszcze nie mieszkali tam Polacy (to już ostatni polish joke, obiecuję). Oficjalnie zakaz produkcji i sprzedaży alkoholu został wprowadzony dopiero 7 lat później – w 1915 roku.
Mój ulubiony propagandowy obraz z okresu prohibicji w USA.
Jak to szło? "Show me the way to the next whisky bar"
Islandczycy jakoś szczególnie nie protestowali, a poza tym od razu znaleźli sposób na oszukanie systemu. Historyk Stefan Palsson wyjaśnia, że importowany z zagranicy alkohol był przepisywany przez lekarzy na receptę. „Masz ból w klatce piersiowej? Whisky powinno pomóc. Problemy nerwowe? Najlepszy na to jest gin” – komentuje.
Pijcie, bo zbankrutujemy
W pełnej postaci prohibicja przetrwała tylko do 1921 roku, kiedy zezwolono na sprzedaż… .wina. Potomkowie Wikingów uznali to jednak za żart, bo gdy piździ jak w Kieleckiem, zamiast poczciwym merlotem lepiej uraczyć się gorzałką. Decyzja była jednak polityczna – utrzymanie prohibicji groziło Islandii bankructwem. Czemu? Przez Hiszpanów, czyli jednego z największych importerów ryb z Islandii. Byli oni mocno niezadowoleni, że bilans handlowy z Islandią wypada tak negatywnie i zaproponowali międzynarodowy bojkot handlowy, dopóki Islandia nie zacznie kupować ich wina. Postawieni pod ścianą Islandczycy zalegalizowali wino, a w 1935 roku, ponownie w ogólnokrajowym referendum, także mocniejsze trunki.
Nawet jednak wtedy rząd postanowił maksymalnie obrzydzić Islandczykom konsumpcję. Świetnym przykładem jest Brennivin, czyli pędzona na sfermentowanych ziemniakach i przyprawiana kminkiem narodowa wódeczka Islandczyków. Dziś to raczej atrakcja turystyczna (którą lokalesi piją ponoć tylko od święta), ale gdy pojawiła się na rynku, butelka przypominała wyglądem trutkę na szczury – na wielkiej czarnej etykiecie znajdowała się ogromna trupia czaszka i kości. Stąd uroczy pseudonim, jaki Brennivin nadali Islandczycy, czyli „czarna śmierć”. Trzeba przyznać, że mają poczucie humoru – na przełomie XIV i XV wieku epidemia „czarnej śmierci”, czyli dżumy wycięła w pień ponad 1/3 ludności wyspy.
Tak wygląda osławiona "czarna śmierć"
„Czarnej śmierci” oczywiście musieliśmy spróbować (Tzn. ja spróbowałem, Iza będąc w stanie błogosławionym nie mogła). Jak to smakuje? Bardzo intensywnie, ale da się wypić – lekko gorzkawy likier ziołowy trochę przypominający szwedzką okowitę.
Rybka lubi pływać. I śmierdzieć
Ciekawsze od napitku są jednak zakąski. Islandczycy też hołdują bowiem zasadzie, że „rybka lubi pływać”. Jednak zamiast poczciwego śledzika wybierają inne ryby. Suszone. I sfermentowane. Które śmierdzą nieziemsko. A najbardziej śmierdzi rekin. Co znaczy, że Islandczycy najbardziej lubią rekina. W sklepach można bez problemu dostać takie przegryzki – to taki miejscowy ekwiwalent chipsów. Ale zamiast komercyjnej produkcji Islandczycy robią swoje chipsy sami. A zwłaszcza tego rekina – jego suszone mięsko nazywa się hakarl. Nie znam islandzkiego, ale być może oznacza to „uryna”, bo właśnie intensywny zapach moczu unosi się ze świeżo sfermentowanego mięsa rekina. A raczej zgniłego, bo świeże mięso rekina bywa trujące z powodu dużej zawartości moczu. No dobra, to trzeba je „zamarynować”. A jak to robią Islandczycy, którzy nie lubią komercyjnej masówki? Kopią głęboki dół, wrzucają tam rekina i zakopują go. Wracają po 6-12 tygodniach. Smacznego. Nie próbowaliśmy, tylko wąchaliśmy. Jeśli smród jest wyznacznikiem islandzkiego smaku, to mieliśmy przed sobą prawdziwą delicję.
Narodowa wojna o piwo
Choć mocne alkohole wróciły do łask, przez wiele lat częściowa prohibicja obowiązywała nadal. Do 1989 roku na Islandii obowiązywał absolutny zakaz sprzedaży piwa o zawartości alkoholu powyżej 2,25 proc. Powiecie, że głupota? Był to kompromis, na jaki rząd musiał pójść z niezwykle silnym na Islandii ruchem abstynenckim. Zdaniem radykałów piwo, choć słabsze, jest także znacznie tańsze, przez co może prowadzić do większej deprawacji i obrazy moralności społecznej. I tu zaczynają się prawdziwe jaja, bo piwo stało się sprawą narodowej wagi. A jego zwolennicy walczyli o legalizację krok po kroku.
Najpierw w 1980 roku cała Islandia przyglądała się procesowi, w którym biznesmen David Scheving Thorsteinsson zwrócił się do sądu o traktowanie go na równi z personelem pokładowym islandzkich samolotów – piloci i stewardessy mieli prawo przewozić do Islandii piwo zakupione w strefach bezcłowych. I choć biznesmen przegrał ten proces, rząd ostatecznie ugiął się i pozwolił Islandczykom wracającym z zagranicy na przywiezienie maksymalnie 6 litrów piwa.
Pilsner po islandzku: Weź wódkę i…
Swój sposób na kiwanie prohibicji miały też miejscowe bary, które serwowały klientom specyficznego drinka: było to piwo bezalkoholowe wymieszane z wódką. W 1985 roku minister sprawiedliwości zakazał tej praktyki, właściciele knajp odwołali się jednak do sądu, który…przyznał im rację. Uznał bowiem, że napój podawany w takiej postaci to nie piwo, tylko koktajl, nie podpada więc pod prohibicję.
Ciekawostka: Specyficzny drink, który u nas zwykło się nazywać u-bootem, Islandczycy ochrzcili mianem „pilsnera”.
Zwolennicy piwa osiągnęli sukces dopiero 1 marca 1989 roku, gdy prohibicja na piwo przestała obowiązywać. Tę decyzję poprzedziła burzliwa dyskusja w parlamencie, który przegłosował odpowiednią ustawę większością 13 głosów do 8. Ale nawet wśród posłów głosujących „za” entuzjazmu nie było. „Ludzie muszą pamiętać, że piwo jest równie groźne jak każdy inny alkohol” – mówił w rozmowie z „New York Timesem” poseł Jon Magnusson.
Islandczycy wpadli jednak w szał radości i jak wspominają miejscowe media, w większości pili na umór do białego rana. Tylko pierwszego dnia kupili aż 350 tys. butelek piwa (a w całym kraju żyło wówczas ledwie 240 tys. mieszkańców).
1989 rok to czas Jesieni Narodów. Czechosłowacja miała aksamitną rewolucję, w Polsce odbył się okrągły stół, a Islandczycy odzyskali swoje piwo 🙂
A 1 marca jest do dziś obchodzony na Islandii jako Narodowy Dzień Piwa. Jak Islandczycy go świętują? Tak, zgadliście – zalewają się w trupa. “Islandczycy nigdy jakoś szczególnie nie tęsknili za piwem, bo jeśli idzie o alkohol, mają jasny cel: piją po to, aby się upić” – mówi Pallson. I dodaje, że prohibicja na piwo zapewne nie zostałaby zniesiona, gdyby sprawę miało rozstrzygnąć referendum – pod koniec lat 80-tych większość Islandczyków opowiadała się za utrzymaniem zakazu.
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!


9 komentarzy
Sylvie
Bardzo ciekawy artykuł, z humorem i polotem.
Pingback:
Gość
Dobra robota z tym artykułem
weekendowi
Dzięki:)
Halina
Swietnie piszesz,mój syn ma zamiar wybrać się na Islandię to jego marzenie,a ja jestem pełna obaw i boję się,chyba jak każdy rodzic,jak poczytałam to choć trochę jestem spokojniejsza.Pozdrawiam
Adam Biernat
Nie do końca jest to prawda – na Islandii pijaczków pod sklepem nie spotkacie, ale alkoholików jest tu sporo, naprawdę sporo. Rekina zapija się tu tzw. brennivin. Sam w sobie jest paskudny, ale z brennivin, to już w ogóle lepiej nie mówić 😉
shizol
Próbowałem rekina , był pyszny ! ale fakt, j*****o niesamowicie 🙂 przywiozłem nawet do Polski zapakowany w miliony worków 😀 Islandzkie piwo ? nie podeszło , ale za to Topas taaaaaaaak ! no i super się pije z Islandczykami 😉
Patryk
Niedlugo wybieramy sie z dziewczyna na Islandie. Swietne opisy, gdyby nie to, ze wczoraj zarezerwowalismy loty zrobilbym to dzis na pewno 🙂
Bardzo przyjemny styl pisania.
Weekendowi
Dziękujemy za dobre słowo, będące inspiracją do dalszego pisania 😉 Pozdrawiamy 🙂