W Rzymie oszukują turystów na każdym kroku. #Lifehackowy [PORADNIK]
Kilka dni temu przeczytaliśmy w internecie artykuł o narzekaniach zagranicznych turystów, którzy rzekomo mają być bezwzględnie łupieni w Rzymie przez barmanów, sklepikarzy i restauratorów wszelkiej maści. Łupienie polega na tym, że od cudzoziemców żąda się w barach w centrum i blisko Watykanu po 5 euro za filiżankę espresso, 20 euro za karafkę wina i 9 euro za makaron. I choć współczucia z naszej strony nie dostaną, to idąc tropem znanego i sympatycznego prezentera z poranka TVN24, którego nikt nie ogląda, ale który i tak wszystkich wkurza, przekazujemy kilka porad, które z pewnością pomogą wam w uniknięciu podzielenia losu opisywanych biedaków.
Zaraz, zaraz! Turystę okradają, może i rodaka, a wy mu nie współczujecie? Wstyd i hańba! Co z was za Polacy? No, nie współczujemy. Fakt, pobieżna lektura wujka Google'a pokazuje, że temat kantowania turystów w Rzymie ma długoletnią tradycję. Rzekomo próbują naciągać wszyscy – oprócz kelnerów choćby i taksówkarze liczący sobie po 300 euro za kurs z lotniska do centrum albo równie operatywne koniki, które są w stanie sprzedawać bilety na w sumie bezpłatną mszę kanonizacyjną odbywającą się na placu św. Piotra. I wiecie co? Nie mają żadnego problemu ze sprzedaniem tych biletów. A poza tym Rzym wcale nie jest odosobniony, bo w każdym dużym turystycznym ośrodku takie sytuacje zdarzają się nagminnie. W tej sytuacji, choć potępiamy takie kantowanie, raczej trudno nam współczuć naiwniakom, którzy dali się nabrać.
Zresztą tak naprawdę o żadnym nabieraniu nie może być tu mowy, a co najwyżej o braku rozsądku ze strony turystów. Masz kaprys, żeby napić się kawusi z widokiem na piękny skwerek, zamek, bazylikę czy inną arcykolegiatę? Proszę bardzo. Ale jeśli jesteś turystą budżetowym, to miej chociaż odrobinę instynktu samozachowawczego i zerknij chociaż kątem oka w prawy róg tego menu, które przyniósł ci kelner. Widzisz te rzędy cyferek? To są tzw. ceny, które określają, ile pieniążków będziecie musieli wydać za ten kieliszek prosecco. Nie ma cyferek? Zawsze można otworzyć otwór gębowy i nie, nie musisz nawet znać języka kraju, w którym jesteś. Wystarczy uniwersalne wskazanie paluchem i zrozumiały w każdym języku popularny zwrot: „How much?” 10 euro za małą wodę? Arrivederci, adios muczaczo i sayonara. No chyba, że chcesz – ale wtedy nie wiń biednego kelnera.
My w kwestii lokalizacji posiłku nie jesteśmy jakoś przesadnie ortodoksyjni. Jeśli jest fajny lokal w samiuśki centrum, to tam zjemy lub wypijemy kawkę. Ale by zasłużyć na miano fajnego, lokal musi spełnić kilka warunków. Po pierwsze – muszą w nim przebywać miejscowi. Nie musi być ich wielu, ale dobrze, gdyby było kilkanaście osób, po których widać, że bywają tu w miarę regularnie. Po tym poznasz czy lokal dobrze karmi i nie kantuje – gdyby było inaczej, miejscowych byście raczej nie uświadczyli.
Zasada pierwsza implikuje drugi z warunków – raczej niewielu turystów. Naprawdę, to nic osobistego, ale wydaje nam się, że turyści trochę bez sensu lgną do miejsc, gdzie są inni turyści. Skrajnym przypadkiem są pełne szwargocących w tysiącu narzeczy ludzi McDonald’sy w dużych turystycznych centrach miast. Po co oni tam chodzą? Spróbować bawarskiego McSznycla albo ćwierćfunciaka z mozarellą i kawałkiem pepperoni?
Tymczasem przechodzimy do warunku trzeciego – dobrą knajpą nie jest taka, gdzie kelnerzy wystają przed drzwiami i niemal rzucają się na ciebie ze swoim łamanym angielskim, gdy przechodzisz obok. Dobra knajpa nie potrzebuje takich tanich sztuczek, a poza tym – skoro kelner ma czas, to znaczy, że nie ma co robić, a jak nie ma co robić, to nie ma klientów, a jak nie ma klientów, to knajpa jest raczej mocno średnia. Zapewne istnieją od tej reguły pewne wyjątki, ale i tak wtedy zastosowanie ma kolejna zasada: poziom restauracji jest odwrotnie proporcjonalny od zaciekłości, z jaką obsługa lokalu zachęca cię do odwiedzin.
Bo i w takim proponowaniu nie ma nic zdrożnego, o ile jest zdrowe – w Pizie weszliśmy do sympatycznej knajpki po namowie miłego starszego kelnera i jak się okazało był to strzał w dziesiątkę – choć było tuż po 13 lokal pękał w szwach, a jedzenie było naprawdę wybitne.
Zasada jest jednak taka, że szukając w ścisłym centrum lokalu na chybił trafił szanse na złowienie dobrego i niedrogiej jadłodajni nie są duże. We wspomnianym Rzymie przypadkowi pozostawiliśmy tylko jeden obiad: w jakiejś restauracji na Piazza Navona, której nazwy nawet nie pamiętamy. Nie pamiętam też wielu szczegółów posiłku oprócz tego, że pizza była mała i smakowała trochę jak z pudełka Dr Oetker, a kosztowała z 12 euro. Na szczęście mieliśmy lokal polecony przez znajomych, czyli Trattorię Luzzi znajdującą się przy Via san Giovanni in Laterano 88. Lokal, choć w centrum, to jednak trochę na uboczu – znajduje się w kwartale ulic za Koloseum idąc w stronę bazyliki św. Jana tuż obok ogrodów Nerona – absolutnie skradł nasze serce. Przepyszne jedzenie, lokalny, swojski klimat, przystępne ceny i brak tego wychuchania i wystudiowania, który towarzyszy polującym na turystów knajpom z samego topu. Trochę sosu na stoliku? Spokojnie sinior, zaraz wyschnie. I my głównie w ten sposób szukamy knajp – w centrum, ale trochę na uboczu. Najczęściej improwizujemy, szukając miejsc spełniających powyższe punkty, a czasem patrzymy w internet. Zwykle intuicja nas nie zawodzi – pozytywnie zaskoczyliśmy się choćby w Mediolanie.
Sami widzicie – nasze rady to żadna fizyka kwantowa. Ale jednak zastosowanie się do nich może sprawić, że przynajmniej pod względem kulinarnym wasza wyprawa będzie jeszcze ciekawsza.
PODOBAŁ CI SIĘ WPIS? POLUB NA FEJSBUKU, PODZIEL SIĘ Z INNYMI!
4 komentarze
zalatanapara
News jakby wpisujący się w Wasz tekst 🙂 http://www.tanie-loty.com.pl/blogi/5603-20euro-napisku-do-rachunku-za-10-euro.html?lang=pl
turysta rowerowy
Dokładnie, nikt turystów nie zmusza do płacenia, nikt nie wyciąga pieniędzy z kieszeni, kiedy się nie widzi – bo dopiero wtedy może być mowa o kradzieży. Jeśli ktoś sam zapłacił, to niech później nie płacze, trzeba mieć swój rozum.
Lok
Mimo wszystko nie do końca się zgodzę. Oczywiście… Jakieś tam pokłady zdrowego rozsądku należałoby zachować. Natomiast nie każdemu turyście, szczególnie z krajów nie postkomunistycznych gdzie oszukiwanie się nawzajem to norma, może przyjść w ogóle do głowy, że ktoś właśnie chce go oszukać. I o ile przezorny Polak po wejściu do lokalu najpierw dokładnie przestudiuje wszystko co najdrobniejszym maczkiem (nauczyły go tego krajowe instytucje finansowe) to już taki wesołek zza oceanu może nie być świadomy zastawionej pułapki w postaci słówek typu Coperto. On nie zamawia Coperto bo chce Lavazze. Choćby dlatego, że Lavazza jest tańsza od Coperto. Poza tym jest taki czas, że w danym kraju jest się po raz pierwszy i nie jest się jeszcze odpowiednio doświadczonym (czyt.oskubanym naiwniakiem) a w przewodnikach obok ogólnych wskazówek o geografii czy klimacie jakoś nie przyjęło się umieszczać rubryki z ogólnymi ostrzeżeniami o copertopodobnych słówkach, zwyczajach itp. Tak więc nie do końca Panie i Panowie. Nie do końca. Złodziejstwo, lichwiarstwo, naciągactwo i łapczywe żerowanie na innych zawsze będzie tym samym. niezależnie czy w Polsce w barze mlecznym czy Rzymie w najwykwintniejszej kawiarni. Zasady powinny byc przejrzyste. Wtedy można pisać o głupich turystach.
Słowianie w podróży
Świetny, humorystyczny post! 🙂
My również nie możemy zrozumieć tłumów chodzenia do znanych fastfoodów w podróży…
Pozdrowienia! 😉